 |
|
 |
|
Wania
Grafoman
Dołączył: 24 Lut 2011
Posty: 510
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
|
 |
|
 |
|
Wysłany: Wto 1:19, 17 Maj 2022 Temat postu: |
|
|
Daz
Spojrzał na nagą towarzyszkę i również zapragnął pozostać w łożu. W odpowiedzi przeczesał jej włosy.
Uczynię cię najpotężniejszą Wiedźmą mórz i oceanów. Trwaj przy mnie, gdy będzie dobrze, ale i gdy źle też, a się przekonasz. Bowiem razem, tylko czas stoi nam na przeszkodzie, usłyszał swoje słowa wypowiedziane wiele, wiele lat temu, wewnątrz ciasnej, przepełnionej odorem śmierci i krwi celi twierdzy Irn Dorei.
Wiele lat temu...
Mgła gęstniała z minuty na minutę.
- Musimy być blisko - oznajmił Bosch, wbiegając na mostek.
- Mmm - mruknął w odpowiedzi Dekappian zaciskając ręce na sterze. Nasłuchiwał w skupieniu.
Miarowy dźwięk rozbijanych fal o dziób Dumy, trzeszczenie desek pokładu i łopotanie żagli: tylko to dało się słyszeć, załoga w maksymalnym skupieniu oczekiwała na stanowiskach. Sekundy przechodziły w minuty, które zdawały się godzinami.
- Żagle w dół! Zrzucić kotwicę, ster prawo na burt! - krzyknął Daz pobudzając załogę do działania i zakręcił sterem do oporu w prawo. Statkiem szarpnęło, aż zajęczało drewno, gdy kotwica opadła na dno i szorując przez moment zahaczyła o kamieniste dno, wyhamowując okręt i obracając go o 90 stopni. Mimo wcześniejszego przygotowania, część załogi musiała zbierać się z pokładu, klnąc pod nosem, na co świeżo zwerbowany i chcący się wykazać Thrall skwitował smagnięciem batu.
- Ląd za rufą, jakieś sto metrów. Szykować drużynę lądową - rozkazał kapitan. - Bosmanie, okręt jest twój. Postaraj się go nie podziurawić, jak ostatniego wcielenia Dumy - oddał ster Boschowi i dodał ściszonym głosem - Jeszcze dwie raty zostały.
Zszedł z mostka. Na pokładzie czekał już marynarz ze skórzaną zbroją i kapitańskim szpikulcem oraz kołczanem pełnych włóczni do miotania.
- Ląd! Sto metrów za burtą - krzyknął obserwator z bocianiego gniazda, gdy przez ołowiane chmury na chwilę przebiło się słońce. Dekappian uśmiechnął się zimno, czując spojrzenia pełne podziwu ze strony załogi.
Zbliżył się do niego zwiadowca, Gel'lan i wręczył długi, szary płaszcz.
- Kapitanie, jesteśmy gotowi - zakomunikował. Dekappian spojrzał za niego i dostrzegł dwóch korsarzy, Bardila i Szybkiego Pertha, Thralla i łowczego Khreta, uzbrojonych i ubranych w identyczne płaszcze.
- Zapolujmy więc - rzekł, zaciskając paski płaszcza i nakładając kaptur.
Miarowe stukanie wioseł popychało łodzie z dala od Dumy, która szybko skryła się w szarej jak popiół mgle. Po kilku minutach drewno zaskrzypiało o kamieniste wybrzeże i drużyna wyskoczyła na brzeg z chrzęstem. Zamaskowali łódź i gęsiego ruszyli w głąb lądu. Kamienista plaża szybko ustąpiła trawiastym wzgórzom poprzetykanych wystającymi skałami. Wzniósł się wiatr, który w wyższych partiach terenu rozwiewał mgłę dopuszczając nieśmiałe promienie wiosennego słońca.
- Gigant - rzucił Gel'lan chowając składaną lunetę. - Daleko, lecz zmierza w tę stronę
- Trofeum pierwsza klasa - rzucił Bardil, ale Dekappian pokręcił tylko głową.
- Trzymamy się planu. - opowiedział. - Jak daleko do Irn Dorei?
- Najpierw musimy dotrzeć do ruin Laverpool, gdzie powinniśmy być przed wieczorem. Stamtąd kwestia dwóch godzin, tam przenocujemy - odparł zwiadowca.
Kapitan przytaknął skinieniem i kontynuowali marsz.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Po wspięciu się na kolejne skaliste wzgórze ich oczom ukazały się ruiny elfiej twierdzy wkomponowanej w malowniczy krajobraz.
- I po to cały dzień zapierdalaliśmy, zamiast podpłynąć i odpoczywać z beczką grogu? - wysapał Szybki Perth ocierając pot z czoła, po dotarciu do kamiennej baszty.
- Ty szybki to i może jesteś, ale raczej nie bystry - zaśmiał się Thrall.
- Nie ukryjesz tu za bardzo okrętu, nieprawdaż? - podchwycił milczący dotąd Khret. - Nie chcesz chyba z łowcy stać się zwierzyną?
- Jak na razie złowiliśmy kilka nowych odcisków - narzekał dalej korsarz. - Jaką mamy pewność, że on tu dalej jest?
- Targowisko w Irn Dorei zaczyna się zawsze z czwartym księżycem po równonocy wiosennej. Jeżeli faktycznie kompletuje armię potworów i najemników to tu będzie - odparł Dekappian, posilając się suchą racją.
Rozmowę przerwało skrzeczenie kruka. Drużyna błyskawicznie rozpierzchła się po ruinach na ten umówiony sygnał, nadany przez trzymającego pierwszą wachtę Bardila. Chwilę później rozległ się tętent koni i czterech jeźdźców wjechało na dziedziniec. Dwóch z nich miało doczepione do swoich koni długie pakunki, z których jeden wyraźnie był zabarwiony krwawym szkarłatem. Jeden z jeźdźców zeskoczył i Dekappian dostrzegłszy twarz przybysza mocniej zacisnął dłoń na rękojeści Dziab-Dziaba. Wysoka elfka w bogato zdobionym stroju do jazdy pochyliła się nad paczką.
- Carrien, znowu uszkodziłeś tego Ciemniaka. Ileż razy mam go łatać? - zaklęła, patrząc z wyrzutem w stronę siedzącego na koniu kolejnego elfa. Rozwinęła poły materiału - Rozryłeś mu twarz, możemy pożegnać się z nagrodą, bo nawet własna matka by go nie rozpoznała!
- I tak był brzydki. Zostaw, rzuci się go gryfom na pożarcie. Niech smakują krwi Druchii, Ashaeka - tamten wzruszył ramionami. - Co z wiedźmą?
- Nieprzytomna - kobieta sprawdziła drugi pakunek. - Nic, co się nie zrośnie
Wróciła do poprzedniej ofiary i przyłożyła do niej dłoń mrucząc zaklęcie. Pojawiło się jasne, kojące światło.
- BOLOOOGGGSS!!! - potężny wrzask przetoczył się po okolicy płosząc konie.
- Czas na nas - ponaglił trzeci jeździec, szczelnie opatulony kapturem, uspokajając swoje zwierzę. Ashaeka odpuściła leczenie i dosiadła konia. Jeźdźcy opuścili ruiny.
Oddział Druchii wyszedł z ukrycia.
- Co to było do kurwy Staruchy? - sapnął Perth.
- Gigant, miejscowe bóstwo, które lubi rzucać kamieniami w okręty - odparł niespokojnie Gel'lan. - I w obcych
- On tu jest - wysyczał z wściekłością Dekappian. - Mamy skurwysyna... - nie dokończył myśli. Nad jego głową z nieludzkim wrzaskiem przeleciał Bardil i z nieprzyjemnym trzaskiem zatrzymał się na kamiennej ścianie wieży.
- Do broni! - rzucił Khret - Przyszedł tu za nimi!
Ledwie dokończył myśl, olbrzymia sylwetka wyłoniła się zza ruin zabudowań. Kolos trzykrotnie przewyższał Dekappiana. Gigant znieruchomiał zaskoczony obecnością kolejnych istot, co pozwoliło oddziałowi ciemnych elfów rozproszyć się. Perth oddał pierwszy strzał z kuszy i skupił na sobie uwagę wielkoluda. Okolicę przeszył bolesny wrzask, gdy stworzenie wyrwało sobie bełt z barku i ruszyło za elfem. Dekkapian skorzystał z okazji i cisnął dwie włócznie w plecy stwora, zanim ten zmienił kierunek na niego. Potwór wziął szeroki zamach potężną kamienną siekierą. Daz w ostatniej chwili uniknął trzonka rzucając się do wnętrza wieży. Nie czekając na poprawę ciosu, zaczął wdrapywać się po schodach w poszukiwaniu lepszej pozycji do ataku.
Tymczasem na dziedzińcu inicjatywę przejął Khret, angażując uwagę giganta w groteskowej wersji uderz-w-Khreta,chowając się w starej stajni i strzelając z łuku z różnych okien i dziur w ścianach, pozwalając Szybkiemu przeładować kuszę. Gel'lan w tymczasie dopadł trupa Bardila i siłował się, by uwolnić spod niego kuszę i bełty. Dekkapian wypadł na zrujnowany taras na wysokości trzeciej kondygnacji i z góry dołączył do przemieniania olbrzyma w wielkiego jeżozwierza. Potwór miotał się wściekle wrzeszcząc i plując i brocząc krwią całą okolicę. Wziął potężny zamach, celując w wieżę, lecz przerwał mu szybki świst i suchy trzask batu, który owinął mu się wokół nadgarstka. Thrall próbował skrępować kończynę giganta, jednakże przekalkulował swoje siły wedle zamiarów potwora i wystrzelił niczym z procy. Wylądował na ścianie obok stanowiska Dekappiana i osunął się nieprzytomny na posadzkę. Niemniej trajektorię ciosu zmienił i pełen impet wylądował na budynku, w którym chował się tropiciel. Kolejne dwa bełty wylądowały w plecach Bologsa, co rozwścieczyło istotę do tego stopnia, że najwyraźniej straciła zainteresowanie walką, gdyż wrzeszcząc w niebogłosy rzuciła się na pola. Nie dane było jednak Druchii cieszyć się zwycięstwem: gigant zaczął ciskać głazami na oślep. Dekappian zarządził odwrót, samemu ciągnąc nieprzytomnego Thralla. Oddalili się na bezpieczną odległość i odczekali, aż olbrzym się zmęczy i pójdzie swoją drogą. W międzyczasie udało im się ocucić młodego elfa i opatrzyć pomniejsze obrażenia. Powrócili do jeszcze bardziej zruinowanych ruin, gdzie odnaleźli ciało Khreta przysypane gruzem i kamieniami. Słońce dawno skryło się za horyzontem, gdy skończyli pochówek towarzyszy.
- Ruszajmy - odezwał się pierwszy raz od dłuższego czasu Dekappian.
- Odradzałbym, poczekajmy świtu - zaoponował Gel'lan. Szybki i Thrall podnieśli się, ten drugi z nieudolnie maskowanym grymasem bólu.
- Thrall, wrócisz na brzeg. Przekaż na Dumę, by udali się do Nagronath na Wyspie Strzyg do Lorda Rakartha z informacją, że Tarsil Silverdawn rekrutuje w Irn Dorei. - rozkazał młodemu i wręczył mu pistolet sygnałowy. Ten skinał głową i posłusznie oddalił się.
- Po czym wnosisz? - zdziwił się Gel'lan, ale również wstał.
- Ashaeka Wisehart - rzucił w odpowiedzi. - Główna gwardzistka admirała Silverdawn. Ta, która uciekła. Która zdradziła. Która przeżyła - wycedził ze złością.
Szybki Perth wymienił z Gel'lanem nierozumiejące spojrzenia, lecz nie dociekali.
Podróż w albiońskich ciemnościach zdała im się wiecznością, mimo podążania świeżym tropem pozostawionym przez konnych. W końcu jednak dostrzegli twierdzę górującą nad niewielkich rozmiarów miasteczkiem. Nieliczne ogniska i rozbłyski w oknach zabudowań, sugerowały, że większość mieszkańców odpoczywała po trudach całego dnia.
- Chcesz tam tak po prostu wmaszerować i strzelić w pysk admirałowi? - zapytał się Gel'lan
- Lubię proste plany - wzruszył ramionami Dekappian. - W tym wypadku jednak, nie jest to takie proste. Szczęśliwie na czas targowiska obowiązuje zakaz rozlewu krwi, żeby nie ekscytować towaru. Eftan dba o to, acz wypadki i tak się dzieją.
Salvador Eftan Mellem, wedle opisów, był rosłym Norskaninem, który odebrał rzetelną edukację na imperialnych i bretońskich uniwersytetach, po czym wrócił do Albionu, na ojcowską schedę. Bardzo szybko z upadającej baronii wyszedł na poziom sprawnej manufaktury specjalizującej się w hodowaniu i łapaniu, tresowaniu oraz sprzedaży potworów i innych stworzeń. Irn Dorei szybko stało się rozpoznawalnym miejscem w świecie do werbowania wszelkiej maści istot lubujących się w zabijaniu.
- Znasz lokalnego watażkę, kapitanie? - zdziwił się Szybki.
- Powiedzmy, że mieliśmy okazję roztłuc parę szkieletów tu i ówdzie - odparł wymijająco.
Opatulili się szczelnie płaszczami, ukryli twarze i weszli do miasteczka.
- Gdzie te wszystkie bestie? - zdziwił się Szybki Perth mijając kolejne zabudowania i namioty.
- Menażeria jest w podziemiach twierdzy. Tylko zaaprobowani klienci są wpuszczani. Wszystko przez Hydrę, która zerwała się z uwięzi i zanim ją opanowali, zmniejszyła lokalną populację o trzy czwarte. Od tamtej pory, tłuszcza nie ma wstępu za próg zamku. - wyjaśnił Dekappian.
- Więc dlaczego uważasz, że Was wpuszczą? - rzucił kpiąco Gel'lan
Kapitan i korsarz nie zdążyli zareagować, gdy silne ręce schwytały ich znienacka. Perth szamotał się i wyrywał, lecz to Dazowi udało się oswobodzić i rzucić się pełnym impetem na zdrajcę, rozbijając mu głowę o bruk. Wtem poczuł uderzenie w potylicę i nastała ciemność.
Do rzeczywistości przywróciło go silne uderzenie w brzuch. Odruchowo próbował się skulić, lecz poczuł, że ręce ma skrępowane i rozciągnięte w obie strony. Drugi cios nadszedł równie niespodziewanie co pierwszy i Daz poczuł jak treść żołądka podchodzi mu do ust, splunął więc i otworzył oczy.
- Pobudka, ciemniaku - rozmytym wzrokiem namierzył źródło głosu, wymuskanego wysokiego elfa, którego widział w ruinach Laverpool. Odziany był w nieskazitelnie białe szaty, więc Dekappian szukał dalej swojego oprawcy. Namierzył go sekundę przed kolejnym ciosem: wielkiego, zarośniętego Norskanina w mundurze Silverdawnów. Uderzenie padło w prawe żebro, pozbawiając go na chwilę tchu, lecz teraz, gdy miał wstępne rozeznanie w sytuacji, zaczynał panować nad bólem i dyskomfortem.
- Chcesz torturować Druchii? Wyborne - zaśmiał się butnie. - Drewno do lasu też wozisz?
- Tylko jak z Findolem się spotyka, gdy nie może znaleźć swojego - usłyszał słabą odpowiedź udzieloną zmęczonym głosem. Zaskoczony złożonością przytyku aż obrócił się, by wzrokiem wyrazić szacunek, lecz nie dostrzegł nikogo, a w odsłonięty policzek dostał pięścią.
- Inaczej będziesz śpiewał, jak cię nim wychędoże - odparł z irytacją elf, a Daz nie mógł wzruszyć ramionami na tę sugestię.
- Carrien, nie obiecuj, chyba, że to nowa forma tortur? Za krótki jesteś. Poza tym... - Daz ściszył głos obserwując oponenta, a ten zgodnie z przewidywaniami zbliżył się doń, by usłyszeć. Lutnął mu z całej siły z główki, aż tamten usiadł i zalał się krwią z rozbitego nosa. Dekappian zaniósł się śmiechem, przechodzący w krwawy kaszel po kolejnych ciosach oprawcy-norskanina. Wysoki elf zabrał się niepyszny, zostawiając ich pod nadzorem najemnika z Północy, który zmęczywszy się wyżywaniem na Dekappianie, po około godzinie wyszedł z lochu, zamykając drzwi na klucz.
Dopiero teraz kapitan mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu, które zgodnie z przypuszczeniem wynikającym z dotychczasowej interakcji, było salą tortur. On stał przywiązany do pala z rękoma rozciągniętymi na kształt krzyża i skrępowanymi rzemieniami twarzą do wejścia. W zasięgu wzroku nie widział innych więźniów, jedynie utensylia i narzędzia grozy porozwieszane na uchwytach i rozstawione pod ścianami. Napiął się by sprawdzić siłę więzów. Jak jego werbalny oponent prezentował nadzwyczaj niski poziom, tak oprawcy nie mógł nic zarzucić. Norskanin odrobił lekcje i Dekappian był chwilowo unieruchomiony. Jedyne, co można było zarzucić katowi, to niedocenianie Druchii, którzy z tortur i sprawiania bólu stworzyli sztukę, a przede wszystkim rozrywkę. Mimo iż nie przepadał za tym, aktywnie uczestniczył w rytuałach świątynnych, zabawach w katowniach czy pijackich wyzwaniach, kto więcej wytrzyma bądź kto szybciej się oswobodzi. Praktyka czyni mistrza.
Zaczął trzeć lewą ręką rzemienie, parząc i rozcinając skórę, by krwią nasączyć sznury i móc je w ten sposób nawilżyć i jednocześnie rozluźnić, a gdy nadejdzie czas i oswobodzić.
- Kolega widzę ambitnie podchodzi do zagadnienia - usłyszał ten sam głos, gdzieś zza pleców.
- Póki co, nie wiedzą z kim mają do czynienia. Myśleli, żeśmy zwykli Druchii, więc wysłali pizdę z kompleksami, lecz teraz już nie popełnią tego błędu. - odparł konwersacyjnym tonem.
- Och, wasza lordowska mość wybaczy, toż mnie zaszczyt dzielenia celi ze światłem świata spotkał - odpowiedź towarzysza niedoli nie zawierała jadu, mimo tonu w jakim padła. Daz mimowolnie poczuł sympatię do gościa.
- Kapitańska mość - zaśmiał się i syknął, gdy rzemień w końcu przepalił naskórek i poczuł ciepłą krew. - Z Silverdawnami mam na pieńku od stu lat i oni też to wiedzą. Mathlaanowi niech będą dzięki, że zostawił tu tego ćwierćinteligenta. Dzięki temu mam jeszcze szansę.
- Kolega kapitan, no to bardziej me serce raduje, z kamratem to i los lepiej dzielić - wybrzmiało szczerze. - Nie chciałbym kija w szprychy pchać, jesteś dość dobrze związany, mości kapitanie. Nie bardzo widzę jakiekolwiek szanse na cokolwiek.
- Ach, ludzie małej wiary. Determinacja to klucz do sukcesu. Jestem stworzony do wyższych celi, jak gnicie w loszku na zadupiu świata - stęknął Daz, wyrywając rękę z uwięzi.
Musiał działać szybko, krew z otwartej rany popłynęła żwawiej, jak tylko opuścił rękę poniżej serca. Nie martwił się upływem krwi, wiedział, że żyły ma całe, jednakże na tym etapie cieknąca krew stanowiła zdecydowane utrudnienie, względem którego, cały plan mógł wziąć w łeb. Dwoma palcami, jak najdelikatniej i dokładniej jak się dało zaczął grzebać w bliźnie na biodrze, by wyciągnąć z niej niewielką żyletkę. Z przejęcia wstrzymał oddech i maksymalnie skupił się, by nie upuścić ostrza, które czuł, że mu się wyślizguje z mokrych palców. Mathlaan daje i odbiera, przemknęło mu przez myśl i postanowił zaryzykować uwolnienie drugiej ręki. Rzemień szybko ustąpił i po chwili był wolny.
- Pełen szacunek kapitanie - skwitował drugi jeniec. Daz namierzył jakąś szmatę i przewiązał ranną rękę, tamując krwotok. Następnie zbadał wzrokiem resztę pomieszczenia. Tak jak sądził, ustawiony był na jego środku. W tylnej części znajdowała się pusta klatka z jednej strony oraz łoże do łamania kołem z drugiej i tam zauważył przywiązanego towarzysza.
- Ależ cię kolego załatwili - aż zachłysnął się, gdy ujrzał jego zmasakrowaną twarz.
- Spierdalaj, od zawsze tak mam - burknął w odpowiedzi, lecz nie protestował, gdy Daz uwalniał go z więzów. - Przynajmniej jestem wyższy
- Ale nie większy - odciął się, komentując jednocześnie fakt, że byli nadzy. - Daz Dekappian, kapitan Dumy Khaine'a z Clar Karond - przedstawił się.
- Vaas Surefire, kapitan, obecnie bez okrętu, dawniej na Lipali. Słyszałem co nie co o tobie. Faktycznie masz jaja. Musimy napić się "U Wesołego Toma", jak będziemy w porcie - wyszczerzył się w uśmiechu, przez co wyglądał jeszcze gorzej. - Tymczasem masz jakiś plan?
- Miałem, lecz wędrowny olbrzym i zdrajca trochę go zaktualizowali. - odparł i streścił mu zdarzenia sprzed kilku godzin.- Misja była prosta: wejść, wyeliminować Tarsila Silverdawna, wyjść
- Bolog, skurwysyn zatopił Lipali[i] - żachnął się Vaas. -[i] Tylko ja i wiedźma, co ją wiozłem na targowisko przeżylim, z tego co wiem.
- Gdyby się nie wmieszał, byśmy was odbili wcześniej. Tymczasem posłałem wieści do Lorda Rakartha, więc póki co, jesteśmy zdani na siebie.
- Zatem znajdźmy jakąś broń, żeby nas nie zaskoczyli tylko z drągami w rękach - podsumował Surefire.
- Coś wymyślimy - Daz uśmiechnął się, podnosząc młot do łamania kości. Vaas wziął dwa rytualne sztylety.
- Straż! Straż! Język odgryzł! Się dusi! - wydarł się Surefire.
Fortel zadziałał, drzwi otworzyły się i wpadł przez nie Norskanin. Daz tylko na to czekał. Wziął zamach i wybił oprawcy z głowy kolejne tortury. Z truchła zabrał pęk kluczy i z Vaasem wyszli na korytarz. Rozejrzeli się na boki, spodziewając się alarmu i natarcia nieprzyjaciół, lecz póki co panowała cisza; nie licząc jęków i płaczu z sąsiednich cel. Dekappian spojrzał przez otwarte drzwi na truchło Norskanina i zmierzył wzrokiem kapitana Lipali.
- Możesz to sprzedać - podsumował swoje myśli, wskazując na strój martwego oprawcy.
- Z taką twarzą?
- Weź to - wskazał gumową maskę oprawców. - Pasuje ci
- Ty chuju, ty pało łysa - klął pod nosem, ale posłusznie się ubierał. - Ty z kolei zakładasz tylko biżuterię - zadzwonił kajdanami.
Przebrani zaczęli przemierzać korytarze w poszukiwaniu wyjścia, zaglądając do pomieszczeń, w poszukiwaniu broni, strojów lub sojuszników, bacząc by nie wywołać znacznego poruszenia.
Po kilkunastu minutach wędrówki dotarli do centralnej części zamkowych podziemi. Znaleźli się przy arenie, gdzie tresowano, ćwiczono lub walczono z różnymi potworami. Znajdowali się ponad poziomem klatek, lecz jeszcze pod trybunami, na których zasiadali pojedynczy Asurowie, Norskanie i ludzie. W głównej loży, dwa poziomy wyżej, Dekappian dostrzegł Salvadora Eftana Mellema, który zdecydowanie był nieproszonym gościem we własnym zamku. Towarzyszyło mu dwóch gwardzistów Silverdawna. Daz nie mógł dostrzec, lecz był pewien, że znalazłby tam Tarsila i krew się w nim zagotowała.
Jego uwagę odwrócił potężny, niemalże zwierzęcy ryk wydany przez kobietę klęczącą na środku areny. Przed nią kilkunastu niewolników trzymało spętaną, wściekłą hydrę, a po prawej dostrzegł przypiętego do pala, nieprzytomnego Szybkiego Pertha.
- ZA... DUŻO... ICH! - krzyczała elfka, niemal sycząc. W odpowiedzi otrzymała cztery baty i upadła. Zaczęła się wić w synchronizacji z potworem i jeszcze bardziej wrzeszczeć.
- To Drummond, ta wiedźma, którą wiozłem - szepnął Vaas.
Wiedźma nagle się uspokoiła i wstała, podobnie jak hydra. Niewolnicy niepewnie odstąpili od obojga.
- Rozpętać stwora - dobiegł ich z góry głos Tarsila. - Niech się pożywi tym druchii
Strażnicy dobyli włóczni obserwując rozwój wydarzeń, a wiedźma w transie skierowała potwora w stronę przywiązanego elfa.
- Duma Khaine'a! - wrzasnął Perth nim kilkanaście paszczy rozszarpało go na strzępy.
- Jeśli nie wiedzieli, to już wiedzą - pokręcił smutno głową Dekappian nad losem korsarza.
Wtem rozpętało się piekło. Wiedźma musiała utracić kontrolę, bowiem hydra rzuciła się jak oszalała na każdego kto był w zasięgu jej łbów. Jatka trwała kilka minut, dopóki łucznicy i włócznicy nie rozprawili się ze zwierzęciem, a strażnicy wywlekli ponownie miotającą się i klnącą Drummond.
- Zamknąć ją, niech spróbuje za godzinę - zagrzmiał z góry Tarsil i pokazał się przy barierce. - I znaleźć Dekappiana, wiem, że gdzieś tu jest!
Uznawszy to za sygnał do opuszczenia bieżącej lokalizacji, Vaas i Daz przemknęli korytarzem tylko by natknąć się na grupę strażników pakujących wiedźmę Druchii do celi. Korsarze wymienili się spojrzeniami. Sześciu uzbrojonych przeciwko dwóm zdeterminowanych. Zaatakowali, mając element zaskoczenia po swojej stronie. Surefire zdążył dźgnąć dwóch niespodziewających się strażników, a nagi Dekappian rzucił się na trzeciego i zaczął dusić go kajdanami. Zanim przeciwnicy się otrząsneli, siły były już wyrównane, kapitan Lipali sięgnął kolejnego. Szczęknał metal o metal gdy strażnicy zwarli się z korsarzami w śmiertelnym tańcu. Będący głównie w defensywie Daz w końcu wytrącił oręż jednemu z wrogów, a Vaas go wykończył. Pozostały przy życiu asur zamachnął się na nieosłoniętego Dekappiana. Kapitan Dumy odruchowo zasłonił się ramieniem i mentalnie wybierał już sobie protezę, lecz cios nie nastąpił. Ostrze zatrzymało się na magicznej zaporze z wody i piany. Za strażnikiem pojawiła się czarna postać z gorejącymi czerwono oczami. Wbiła paznokcie obu rąk w policzki i oczy asurowi i z wrzaskiem przekręciła o sto osiemdziesiąt stopni. Krew bryznęła dookoła, a twarz Drummond znalazła się w migotliwym świetle pochodni. Była najpiękniejszą Druchii jaką Daz widział. Roztaczała dziką i niebezpieczną, wręcz zwierzęcą aurę. Od razu jej zapragnął. Wodna tarcza opadła z pluskiem, ochlapując i orzeźwiając wszystkich. Drummond warknęła i wykonała gest do kolejnego ataku magicznego.
- Stój! Czekaj, to ja, Vaas - sapnął Surefire i zdjął maskę z twarzy.
- Lepiej ci było w masce - skwitowała i przeniosła wzrok na Dekappiana. - A tobie nie za zimno?
- Kapitan Daz Dekappian, Duma Khaine'a - nie skomentował zaczepki i nie stracił rezonu. Skoro fortel się wyczerpał, zerwał płaszcz z jednego ze strażników i się weń zawinął. - Lepiej?
Nie potwierdziła, ale i nie zaprzeczyła.
- Co robimy? - spytał krótko Vaas, a odpowiedziały mu krzyki strażników zmierzających w ich stronę.
- Jest wiele dróg z tego zamku, najlepiej zna je Eftan. Poza tym, jestem mu to winny - rzucił Daz podnosząc miecz. - Musimy go odbić - ruszył w stronę zbliżającej się wrzawy.
- Serio liczysz, że będziesz miał strzał na Tarsila? - wydyszał Vaas, idąc za nim.
- Dobry plan, prosty plan. Co może pójść nie tak? - zakpiła Drummond zamykając pochód.
Rozprawili się z grupą strażników, ale kolejna przyprawiła im już trochę kłopotów. Adrenalina się wyczerpywała, szczególnie u Daza i Drummond. Z tej potyczki wyszli bogatsi o kilka blizn. Natrafiwszy na pustą celę, zaszyli się w niej na chwilowy odpoczynek.
- Nie chcę narzekać, gdyż dopiero co się poznaliśmy, ale ten plan jest do dupy - podsumowała wiedźma.
- Respektuję tę opinię, acz na otwarte główne wejście bym nie liczył.... - odparł równie uprzejmie Dekappian. Został jednak uciszony gestem, gdyż Drummond zupełnie go nie słuchała, tylko wpatrywała się w róg pomieszczenia. Po chwili zza sterty desek, które kiedyś były łóżkiem wyskoczył spory, szary szczur.
- On wie, gdzie jest gospodarz, może nas zaprowadzić - stęknęła, a z nosa popłynęła jej strużka krwi. Zatoczyła się na Daza i ten pomógł jej usiąść.
- Ja pójdę - odrzekł Vaas. - Wtopię się w tłum i go tu sprowadzę. Wy będziecie mnie tylko spowalniać - dodał jeszcze.
Wyszedł bez pożegnania. Zapadła cisza. Przerwała ją Drummond.
- Przykro mi z powodu twojego załoganta.
- Szybki Perth, nie niewystarczająco szybki, niestety. Taka jest cena wojny. Co tam się wydarzyło?
- Chcieli, bym łamała wolę bestiom, by zasilały ich szeregi. Chcieli zwrócić Irn Dorei przeciwko Wyspie Strzyg i napuścić bestie na bestie.
- A co tu w ogóle robiłaś?
- Mój zakon wysłał mnie do służby Lordowi Rahkartowi, Panu Bestii. Gdyby nie olbrzym, zajmowałabym się treningiem kharybdissów, moja specjalność.
Dekkapianowi przed oczami przeleciało wspomnienie Hiatlowego okrętu i jego kharybdissów. Wstał z podłogi i stanął przed nią i powiedział:
- Uczynię cię najpotężniejszą Wiedźmą mórz i oceanów. Trwaj przy mnie, gdy będzie dobrze, ale i gdy źle też, a się przekonasz. Bowiem razem, tylko czas stoi nam na przeszkodzie.
Zaśmiała się, czysto i szczerze.
- Odpuścić służbę u legendarnego Lorda na rzecz kapitana, o którym nikt nie słyszał?
- Jeszcze. Jeszcze nie słyszał. Gdzieś trzeba zacząć, bo czyż nie najlepiej smakuje sukces oblany krwią naszych wrogów, zbudowany własnymi rękami, ku chwale Khaine'a i Czarnego Pana i Jego Matki?
Wstała również i chwyciła go przez prowizoryczny płaszcz za jądra.
- Ambitnyś kapitanie. Podoba mi się to - zbliżyła się do jego twarzy i drugą ręką pogłaskała go po głowie. - Jeśli stąd wyjdziemy, ciąg dalszy nastąpi
Odsunęła się, zostawiając Daza skonfundowanego i zastanawiającego się, czy miała na myśli rozmowę, czy coś innego.
- Tarsil Silverdawn - zmieniła temat. - Personalna vendetta, to rozumiem, ale dlaczego?
- Jest wszystkim, czym chciałby mój ojciec, abym ja był. Szlachcic, dziedzic, pan ziemski, a do tego mag-admirał w świętej wojnie przeciw rebelii - odparł lodowatym tonem. - Chciałbym zobaczyć minę ojca, gdy wśród pogorzeliska Neeth Tirion, przed rodzinnym domem zatknę na pice łeb Tarsila, pana tamtych ziem, zaraz obok chorągwi Malekitha i mej admiralskiej bandery. By stary Dazin de Kappa doświadczył ogromu mojej arki i jej katowni, zanim się przekręci. By spojrzał na powrót syna marnotrawnego w krwawej chwale i w świętym ogniu Khaine'a i zapłakał - cedził przez zaciśnięte zęby. Drummond przeszedł dreszcz.
- Być może kiedyś dam ci syna - westchnęła ponownie zaskakując Dekappiana. - Nauczysz go wszystkiego.
Urwała i nie podjęła tematu. Daz odwrócił się, lecz widział tylko jej plecy i nie umiał określić, o co chodziło.
Wtem usłyszeli kroki w stronę ich celi, dopadli więc ściany z bronią w pogotowiu.
- Swój! - usłyszeli głos Vaasa, a sekundę później do pomieszczenia wpadł Eftan popchnięty przez korsarza.
- O co tu kurwa cho... Daz Dekappian? - zaczął Norskanin - A niech mnie kule biją. Dekappian!
- Salvador - uścisnął dłoń mężczyźnie, a ten w odpowiedzi uściskał go na niedźwiedzia. - Co się tu odjebało?
- Tak to jest, gdy biznes opierasz na walucie,a nie na lojalności. Zawsze może ktoś przelicytować, a wtedy "przyjaciele" znikają szybciej jak skaveni przed Żelaznymi Smokami - rozłożył ręce. - I tak myślałem, coby kram zawijać, szczególnie po przybyciu Rakartha.
- Więc masz plan wyjścia - domyśliła się Drummond, uważnie obserwując Norskanina. Coś jej w tej personie nie pasowało.
- Ha, a jakże. I spodoba ci się, Daz. Spodoba, hehehe - Eftan jowialnie się zaśmiał, odruchowo łapiąc się za ozdobny łańcuch. Vaas aż zmarszczył się przez maskę i wyjrzał na korytarz. - Chodźta, zanim nas tu zdybią
Ruszyli korytarzem, lecz nie uszli nawet dziesięciu kroków, gdy Mellem zatrzymał się.
- Don, nuk, odro... dwe, tuk, ong - odliczał szeptem cegły i nacisnął ostatnią. - Ha, proszę, prosze.Wyjście ewakuacyjne - zaśmiał się i ruszył przodem.
- Waszą historię muszę poznać - szepnęła Drummond do Dekappiana.
- To nie moja historia do opowiedzenia - odparł zamykając ścianę za sobą. - I nie mój sekret do ujawnienia - dodał, gdy przejrzał jej zamiary.
Podążali skalnym tunelem dobrych kilkadziesiąt metrów, gdy natrafili na rozwidlenie z pochodnią. Vaas podpalił ją i dopiero teraz dostrzegli ciągnące się po suficie przewody.
- Zaminowane? - z nabożną czcią wydukał Dekappian.
- Tak, tak - zatarł ręce Eftan. - Irn Dorei zbudowali wieki temu ludzie, ale co jest pomijane, duży wpływ na kształt twierdzy i jej umiejscowienie mieli inżynierowie króla Snorriego Białobrodego. Otóż znajdujemy się nad wygasłą kalderą wulkanu, który niegdyś ogrzewał to miejsce geotermią - pośpieszył z wyjaśnieniem. - I iście poetyckie wydało mi się, by wszystko co w wewnętrznych murach, weń skończyło.
- W wielkiej kuli ognia - rozmarzył się Daz, a Salvador pokiwał głową, po czym podpalił lont.
- Ostatni na zewnątrz, ten gapa - rzucił i ruszył biegiem w stronę wyjścia.
Czas zwolnił, gdy pędzili na oślep wąskim tunelem. Daz myślał, że minęły godziny nim wypadli przez ukryty portal na zewnątrz, lecz nawet wtedy nie zwolnili. Nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa, ale zatrzymał się, dopiero, gdy Salvador zwolnił.
- ...dwe, tuk, ong... - ponownie odliczył i nocny albioński horyzont na chwilę rozjaśniło nowe słońce. Huk ogłuszył ich i przez kolejne piętnaście minut słyszeli jedynie pisk. W błysku eksplozji dostrzegli grupę jeźdźców oddalającą się od twierdzy, w przeciwnym do nich kierunku. Z drugiej strony z kolei Daz dostrzegł zieloną flarę. Odwrócił się do Vaasa i Drummond i im pokazał kierunek.
- Duma! - krzyknął.
- Sam jesteś dupa - odkrzyknął Vaas.
- Coo? - dopytywała się Drummond.
Wrócili na okręt - bez Salvadora, który się od nich odłączył w pewnym momencie - zdali relacje Lordowi Rakarthowi, a za złoto otrzymane w nagrodzie odkupili Vaasowi okręt. Czy dopadli admirała Tarsila Silverdawna, nie wiedzieli. Przeczesanie ruin nie dało jednoznacznych wyników. Drummond zakwaterowała się na pokładzie Dumy wraz z tajemniczym jajem, którego doglądała codziennie i ruszyli ku bretońskim brzegom w poszukiwaniu sławy i bogactwa.
... obecnie
- Zwykle role są odwrócone - zauważył delikatnie jej kaca. - Wiesz, że będziemy musieli o tym porozmawiać? Nie dziś, spokojnie, ale wkrótce
Rozległo się pukanie do drzwi. Westchnął i niechętnie wysunął się spod pierwszej oficer. Przykrył ją prześcieradłem, samemu narzucając szlafrok. Zezwolił na wejście, petentem okazał się Remkel, główny inżynier floty. Zaczął wylewać żale w związku z nocną katastrofą i bynajmniej nie wykazywał współczucia dla Ganesha. Daz posłał mu znaczące spojrzenie, które wystopowało dawiego. Poprawił ozdobny łańcuch, chowając go pod ubranie, Drummond dostrzegła khazalidzkie runy "Burudin" zanim zniknęły pod uniformem.
- Procedujcie zgodnie z planem - uciął dywagacje. - Przyślij Caede.
Ta najwyraźniej czekała pod drzwiami.
- Działamy zgodnie z planem, harmonogram patroli jest ustanowiony. Jestem. Tylko. W ważnych. Sprawach. - zaznaczył dobitnie. - Reszta może poczekać. Ustal o której jest nabożeństwo i czy kapłanka spojrzałaby łaskawie na Ganesha i go złożyła do kupy.
Zakończył admirałowanie i nie czekając aż zamkną się drzwi zrzucił szlafrok i wrócił z powrotem do Drummond.
- Chociaż dwie godziny spokoju - wystawił na próbę Mathlaana, objął skacowaną partnerkę i wrócił do wspomnień.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Wania dnia Wto 1:21, 17 Maj 2022, w całości zmieniany 3 razy
|
|