 |
|
 |
|
Lamsen
(>0_o)>
Dołączył: 26 Maj 2007
Posty: 1297
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Z piekła rodem Płeć: Mężczyzna
|
|
 |
|
 |
|
Wysłany: Pią 13:43, 12 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
Archie, Alex
Lars (L) mówi do Alexa (A): - Będzie dla Ciebie lepiej jeśli grzecznie odpowiesz na pytania.
A: no proszę cię, *cięcie w chuja.exe*, jakie pytania?
*A zostaje podniesiony za kołnierz jakieś poł metra wyżej*
Barry (B): - naprzykrza się? *słyszą bas z tyłu, pasujący do ochroniarza*
L: - zaczyna. Więc?
A: Jak można uznać za naprzykrzanie próbę udzielenia pomocy w tej pogmatwanej sytuacji w jakiej znaleźliśmy się wszyscy tu obecni, czego poświadczeniem jak najbardziej jest moje wcześniejsze pytanie próbujące ustalić stan rzeczy zastanej po wydarzeniach minionych, które niczym efekt motyla, to znaczy że jedno działanie, na pozór nic nieznaczące…
*L daje znak, A stoi na ziemi z powrotem, gestem mówi żeby kontynuował.*
A: ...na pozór nic nieznaczące powoduje ciągiem swoich następstw kolejne rozgałęziające się scenariusze, w efekcie których dla przykładu stosunek płciowy tego tam dużego pana za moimi plecami z kozą z zagrody Palmersów po ujawnieniu wszem i wobec mógłby zaowocować przykładowo wyśmianiem w ogólnym kręgu, linczem wśród jego znajomych, a na pewno śmiercią, jeśli należałby do stowarzyszenia o podstawach religijnych opartych na Koranie, zwanych muzułmanami... albo popularnie ciapatymi.
Archie (D): *w tle zapala papierosa, rozglądając się dookoła.*
L: - Barry, wracaj na posterunek i wypatruj nieco uważniej. Mam dość niespodzianek na dzisiaj
B: - tajes. *stomping away*
L nie daje rady utrzymać pokerface i parska śmiechem. - A tak na poważnie?
A: - A tak na poważnie *przekrzywia głowę to w prawo, to w lewo, żeby chrupnął kark w stylu macho* - coś tu śmierdzi, Lars. Śmierdzi padliną i mam nadzieję, że to żaden z nas.
*Mina L robi się obojętna.*
A: - Prawda jest taka, że szeryfy mają was za morderców. Ale ja wiem, że to nie prawda. Psom nie ufam.
L: - Skoro tak ,to czemu go wypuścili? Ja nie mam z tym nic wspólnego.
A: - Najwyraźniej, cokolwiek mają, jest chuja, za przeproszeniem, warte.
D: - Bo psy nie mają dowodów, a ma zostać wyjebany. *przeciągał słowa teatralnie, spluwając na piasek rzadką śliną.*
A: - Wyjdzie, to zwalą wszystko na niego jako nieobecnego. Kumasz? *miał nadzieje, że odpowiednio dobiera słowa.* - A jak jego nie będzie, to myślisz, że po kogo następnego przyjdą, e? Ciebie Lars, boś jego ziom.
D: - w sumie jest w tym jakaś logika, choć psiarze mnie na ciebie nie szczuli
*L zamarł na chwilę z otwartymi ustami. * - kurwa...
*Zapalił fajka i zaczął najwyraźniej myśleć. *
L: - Zostanę, przyjebią się. Wyjadę, przyjebią się. Pozostaje w takim razie wiara że nasi stróże prawa rozwiążą tę zagadkę.
*Próbował się zaśmiać, ale brzmiało to trochę jak rechot wisielca prowadzonego na szubienicę*
A: - Słuchaj, zrobiłem research. Mamy masę bezpiecznych przystani. Ba, lepszych miejsc niż ta nora. Niech ten padół łez się sam zaora. Mówię to jako idealista, co jeszcze wczoraj chciał zostać bohaterem tego miasteczka. Ruszaj z nami.
*widząc zawahanie typa, A kontynuował*: - ale na to pytanie przecież by sam sobie odpowiedział, bagiety mnie nakierowały
L: - Eeee... jaki research? Niemożliwe żebyś miał znajomości i safehousy?! - Ej kurwa, ale skąd ty wiesz kogo wylosowali?
A: - Nim ci odpowiem, w końcu ty odpowiedz mi. Co do tego ma psiara
L: - Qui pro quo czy jakoś tak. Skąd to kurwa wszystko wiesz? Może chcesz porozmawiać z Barrym jednak ?
D: - może po prostu dobrze to wykombinował, a potem po prostu nas podsłuchał ? *wzruszył ramionami* - o dziwo nie mylił się więc i teraz może mieć racje
A: - Co mam ci odpowiedzieć? Że nikt mnie nie zauważa i każdy przy mnie gada? Wszedłem wam tu do środka i dopiero zauważyliście jak się odezwałem.
*chwila milczenia*
*Lars wyciąga flaszkę, jest matowa ale pełna bursztynowego płynu. Odkorkowuje wprawnym ruchem, uprzednio zerwawszy plastikową osłonkę. Na starej etykietce jest widoczny ledwo napis BOWMORE DAWN. Aromat słonego dymu, cytrusowej skórki i winogronowego dżemu miesza się z zapachem spirytusu. Odlewa odrobinę do metalowego kubka i bierze łyk, smakując go długo. Typ zakręca butelkę i chowa pieczołowicie do plecaka. W nakrętce jest może 10ml płynu. Pachnie intensywnie jak skurwysyn, przyjemnie.
Polewa także im po kolei odrobinkę i mówi*:
L: - Co do psiary... Powiem tak... czy wy w ogóle macie pojęcie co tak naprawdę się dzieje na zewnątrz? Jak wygląda..... rzeczywistość za murami? Nie macie dostępu do zewnętrznych informacji. Każdy handlarz spoza miasta jest na muszce, żeby nic nie gadał, a i dopuszczają tylko zaufanych. Wszystko co wiecie o świecie poza murami to opowieść dla dzieci, żeby były grzeczne....
*A gestem zachęca Larsa do kontynuacji i niepostrzeżenie próbuje wylać płyn*
*D próbuje przechwycić nakrętkę i wypić, ale osiąga wyłącznie to, że płyn wylewa się z obu.
L widząc kolizje rąk chyba pomyślał, że chcieliście się na zdrowie stuknąć ale nie wyszło i rozlaliście napój bogów
L: - kurwa, ostrożnie. Takla butelka teraz stoi 3 koła zielonych. Wasza strata.
A, D *urge zeby kontynuowal, well we're waiting*
L: - tough crowd. Collins to ciekawe miejsce. Jedno z niewielu produkujących nieskażone jedzenie, a to się ceni. Nikt nie ma interesu go zdobywać czy przejmować do strefy wpływów. Wszystkim pasuje jak jest.
- Żeby mieszkańcy byli posłuszni i kopali grzecznie zielonki, trzeba im było stworzyć bańkę. Żeby nie chcieli jej opuszczać
*A Patrzy znacząco na Archiego*
L: - Kojarzycie kwarantannę dla wszystkich przyjezdnych? Niby przed śmiertelnym covidem? To ściema. Wirusa nie ma, bo zabił wszystkich zarażonych i umarł razem z nimi. Nie ma ryzyka o ile nie kopiecie w grobach posypanych wapnem i nie wąchacie fiolek w laboratoriach medycznych.
A, D *Kiwają głową, keep going*
Zasłyszane rewelacje generalnie stoją w sprzeczności z ich indoktrynacją otrzymaną w szkole. Dla A spina się to w sensowną całość, ale dla D brzmi jak stek pierdół.
D: - No to po co tu siedzieć. To żadna bańka bez blackjacka i dziwek, a co dopiero dostępu do świata.
L: - Typie, ostatnie 18 lat spędziłeś nie martwiąc się o czystą wodę, jedzenie, dach nad głową, choroby, mutacje, albo bandytów, a od niedawna nawet o prąd. Dla większości ludzi na tym jebanym kontynencie tak brzmi raj.
A: -Dopóki nie zaczyna się wieszanie, odstrzeliwanie i mordownie we śnie, a potem zrzucanie na innych. To znaczy, że ktoś ma problem i pali mu się grunt pod nogami, co można wykorzystać jako uchodźca. Pomyśl tylko. Dlaczego nikt nie wraca? Dlaczego jakimś cudem z tego raju tylko wyrzucają? Pomyśl co byłoby, jakbyśmy tu przynieśli PRAWDĘ z zewnątrz?
*L parsknął i kontynuuje poirytowany.* - Kogo tak naprawdę obchodzi jeden wyhuśtany dziadek alkoholik, jak kilkuset ludzi żyje bez obaw jak pączki w maśle ?
A: - Pomyśl, co by było, gdybyśmy wrócili tu nie jako najeźdźcy, a zbawcy, którym ci wszyscy ludzie wierzą w nową rzeczywistość, wykształconym zewnętrzną świadomością. Każdy by ciebie chciał za zięcia, każdy by pytał jak burmistrza...
L: - Nie powraca? No kurwa właśnie. Bo nie umieją przeżyć.
A: - Umieją. Tylko nie chcą wracać. Przez tyle lat NIKT nie przeżył? Poważnie w to wierzysz? W świecie bez wirusa? Z normalnymi społecznościami?
D: - wychodzi na to, że tam jest cały świat możliwości *Archiemu zabłysły oczy*
A: - Oni po prostu nie chcą wracać. Albo nie zostają wpuszczeni.
L: - Ktoś na pewno przeżył, ale pod karą gardła mają być cicho. Taka cena.
L do D: - Szczekasz na złe drzewo młody, ja mam tu swoją robotę. Chociaż biorąc pod uwagę ostatnie zaszłości...
L do A: - Nie jest kwestia wiary. Ja dużo podróżowałem i widziałem. A normalność to kwestia... subiektywna. Lepiej przestańcie się dziwić i zastanawiać co uznajecie za normalne.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lamsen dnia Nie 14:21, 21 Mar 2021, w całości zmieniany 2 razy
|
|