 |
|
 |
|
Lamsen
(>0_o)>
Dołączył: 26 Maj 2007
Posty: 1297
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Z piekła rodem Płeć: Mężczyzna
|
|
 |
|
 |
|
Wysłany: Wto 17:57, 21 Kwi 2020 Temat postu: |
|
|
Alex
Podeszwa zakurzonego trampka oparła się na jego dłoni, dotykającej leżącego płasko na ziemi urządzenia. Prostownik, górując nad nim wycedził:
- Idź zbierać śmieci gdzie indziej.
Odpuścił ciężar, dając Alexowi szansę na zabranie ręki.
Alex zauważył, że z drugiej strony ulicy zajście ogląda z obojętnym wzrokiem jeden z milicjantów. Postawny funkcjonariusz miał przy pasie pordzewiały rewolwer. Stał przy straganie z domowymi wyrobami Williamsów, konwersując z kulawym staruszkiem. Stoisko miało długi obrus idący aż do ziemi. Co dziwne, obrus zwisał tylko od przodu stołu.
***
Z miasteczka było jedne wyjście na świat - południowa brama. Miała zewnętrzną bramę otwieraną na zewnątrz, oraz wewnętrzną - zdecydowanie solidniejszą, zespawaną z wielu warstw blachy, przesuwającą się poziomo na szynie wyszabrowanej z magazynu zboża. Szyna stanowiła niejako próg do Collins.
Mury po bokach, oraz zewnętrzna i wewnętrzna furtka ograniczały dziedziniec otoczony z każdej strony wysoką na 3 metry przeszkodą. Grunt stanowił popękany asfalt drogi, dodatkowo wysypany żwirem, żeby zapobiegać przyklejaniu się w gorące dni butów do nawierzchni. Od wewnątrz osady można było wejść po drabinie na rusztowanie, żeby zza osłony muru, w razie potrzeby, móc na dziedziniec coś zrzucić lub do czegoś strzelić.
Podium miało metr wysokości i zostało rozstawione prostopadle do południowej bramy wyjściowej. Obok stały skrzynki różnych wielkości, które zapewne będą użyte jako stopnie. Jedynym okablowaniem jaki Alex dostrzegł było kilka drutów, rozpiętych poziomo do gruntu na drewnianych wysięgnikach około 2.5 metrów nad ziemią, które biegły wokół całego muru, jak i wewnątrz dziedzińca. Rozizolowane kable strzelały wyładowaniami, gdy mocniejszy podmuch wiatru zakręcał żwawo śmigłami wiatraków.
Archie
- Póki co mamy otwartą pozycję młodszego specjalisty do pilnowania, ale... skąd wiesz o szczurach? - zapytał podejrzliwie. Gdy usłyszał o Kulkach, kowboj zafrasował się. - A... to w takim razie nieaktualne, wyglądasz na starszego niż reszta tegorocznej gówniarzerii. No, ale zapraszam po Losowaniu, młody człowieku. Rekruter kiwnął głową w dół dotykając ronda kapelusza dłonią i poszedł nagabywać kolejnego przechodnia.
Poirytowany i z lekka głodny Archie, gdy robił kolejną rundkę patrolowania po uliczkach, zauważył postać wysokiego i chudego kościelnego, który przyjmował dostawę worków do kuchni z tyłu plebanii. Ten zapłacił dostawcy i zanurzył się na chwilę we wnętrzu, zapewne chowając zakupy.
Daz stał na północnym rogu ulicy Głównej (obecnie tylko z nazwy - tę funkcję przejęła ulica wiodąca do bramy na południe) gdzie znajdował się poczta zamieszkała przez pewnego cudaka w okularach, a takze interesujący go kościół i plebania. W którą stronę nie spojrzeć, rozpościerała się typowa zabudowa Collins - małe działeczki naćkane domami, garażami, a gdzieniegdzie warsztatami, szklarniami czy kurnikami, grządki z kukurydzą i pomidorami. Resztki siatkowych ogrodzeń, czy wyschnięte pnie drzew raczej nie zapewnią osłony, ale spostrzegł też kilka rozszabrowanych wraków samochodów, powoli tonących w asfalcie albo pyle.
Lara
Wdrapała się po drabinie na strych, spędzając wśród kurzu i moli mniej-więcej godzinę na szukanie elementów. Część gratów stanowiły zetlałe ubrania, segregatory z papierami, wiązki kabli, przewodów oraz wtyczek niewiadomego pochodzenia.
Z odnalezionego segregatora mogła zrobić okucia albo blaszki, i byłą w stanie wyjąć jeden sprawny mechanizm dociskający. Lakierowany plastik z niego też mógł się przydać. Z innego, zepsutego mechanizmu wyjęła cztery małe śrubki i osiem nitów. Nadpalony polar krył w sobie dwa ściągacze wykonane z jakiegoś plastiku, ponadto nieuszkodzony materiał był w dobrym stanie. Z zetlałego płóciennego worka wyjęła dwa obramowania dziurek, przez które przechodził zamykający sznurek.
- Lara! Obiad! - zawołała matka.
Przy stole siedział już ojciec i siedemnastoletni brat Max. Nakładali sobie kawałki pieczonego placka kukurydzianego i polewali sosem z warzywami.
- Jak poszedł targ? spytała matka.
- Całkiem nieźle. Zeszło trochę skóry i akcesoriów. No i Rex znalazł nową rodzinę. Williamsowie go wzięli, żeby pilnował domu. Tylko trzeba go nauczyć nie wyżerać kur. Max, zajmiesz się tym? - stary spytał syna.
- Jak dobrze płacą... wymamrotał młody, z policzkami wypchanymi jedzeniem.
- Nie mów z pełnymi ustami! skarciła go kobieta.
- Ehe. mruknął.
Obiad był smaczny i sycący. Matka jakimś cudem, z minimum przypraw i kilku podstawowych składników, potrafiła robić wyjątkowo satysfakcjonujące jedzenie.
Po chwili, gdy skończyli się posilać, stary zaczął opowiadać o Muzeum Makatamishokaka. Odwiedził je jako dziecko i do tej pory dobrze pamiętał ekspozycje, narzędzia, bronie, a przede wszystkim historie i czyny wodza Czarnego Jastrzębia. Muzeum znajdowało się w domu, gdzie wojownik umarł na starość, otoczony powszechnym szacunkiem wśród białych osadników. Ogólnie stary miał pewne zboczenie na punkcie Indian, i ich podejścia do Natury. Szkoda tylko, że ich nauki o balansie poszły wpizdu razem z klimatem. Matka Natura ma się dobrze, tylko ludzie mają przejebane.
Max szturchnął ojca: - Opowiadasz to trzydziesty raz, a na stoisku nikogo nie ma. Zabiorę psy z powrotem. wstał.
Ojciec pokręcił głową: - Nie trzeba, przydadzą się Larze.
- A, dobra. No to trzymaj się, mała. Pamiętaj, najwyżej za rok Cię odwiedzę w Twojej willi - zaśmiał się i uścisnął siostrę, zanim wyszedł.
Lara przypomniała sobie, że czeka ją jeszcze robota przy butach, i nie wiadomo kiedy wysiądzie prąd.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lamsen dnia Śro 21:05, 22 Kwi 2020, w całości zmieniany 3 razy
|
|