 |
|
 |
|
Lamsen
(>0_o)>
Dołączył: 26 Maj 2007
Posty: 1297
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Z piekła rodem Płeć: Mężczyzna
|
|
 |
|
 |
|
Wysłany: Czw 19:59, 09 Kwi 2020 Temat postu: |
|
|
Archie
Niefart sprawił, że mijane osoby które nadawały się do oskubania albo odpychały go, albo były Kulkami. Nikt nie brał ze sobą na darmową aż do porzygania imprezę kasy ani fantów. Barman tylko podejrzliwie łypnął na niego wzrokiem, wiedząc mniej więcej, ile mu polał, względem tego jak się zataczał.
Lara
Psy przywitały ją radosnym ujadaniem, jakby wróciła właśnie z wielodniowej podróży. Cieszyły się na jej widok, albo też na perspektywę zabawy. W kojcach tymczasowych pozostały im 3 psy, które zapewne jutro będą wystawione na sprzedaż. Malinoska, Holender i Niemiec. Reszta stadka pozostawała w większym budynku, celem zachowania dobrych cech i różnorodności genetycznej, albo była już zamówiona i opłacona.
Wszyscy
Nocną ciszę przerywały od czasu do czasu dźwięki poimprezowe. Śmiech, głośne rozmowy, krzyki, wymiotowanie.
Kwiecień 2040 roku, dzień przed Losowaniem
Soundtrack
Z rana zebrali i przygotowali dobytek na drogę - owoce swojej pracy, albo zasobności rodziny. Nadchodzący dzień był ostatnią okazją na doposażenie się, zebranie informacji o okolicy od któregoś z handlarzy albo u bardziej ogarniętych mieszkańców - Szeryfa, Boba, Przetwornika, czy też barmana nieznanego nikomu z imienia (podobno była spora sumka do zgarnięcia za ustalenie jego tożsamości, ufundowana przez pozbawionych rozrywki bywalców baru). Handlarze podobno szukali posłańców, którzy zaniosą zamówienia do okolicznych osad. Pastor raczej nie przyjmował nieumówionych wizyt, ale jego kościelny co nieco słyszał i robił za nieoficjalnego sekretarza.
***
Lokalsi byli pracowici i uczciwi, dumni ze swojej tradycji pracy na roli. Collins było osadą rolniczą i zawdzięczało swoją prosperitę obecnością mokradeł w przeszłości, co w obecnych warunkach klimatycznych dało żyzne gleby i ukształtowanie terenu zatrzymujące okoliczną wodę podczas nielicznych opadów. Miasteczko zaczęło też prosperować dzięki dokopaniu się i pompowaniu podziemnych wód gruntowych. Dzięki temu czysta woda stała się powszechnym dobrem - ale niestety nie nieskończonym. Okolica była też wolna od skażeń, więc mieszkańcy mogli bez obaw prokreować. Stąd też między innymi się wzięło Losowanie.
Ich zajęcia w szkole obejmowały naukę podstawowej matematyki, angielskiego, biologii, geografii, historii chemii i fizyki, ale także podstawy rolnictwa, survivalu. Trudno było nie odczuć, że niemal każde zajęcia zawierały wytłumaczenia konieczności i świętości Losowania. Młodzież do 16 roku życia nie była wypuszczana poza osadę, za wyjątkiem pracy przy zbiorniku albo na najbliższych polach. Tematu życia poza osadą z czasem stawało się tabu, nawet znudzeni zewnętrzni handlarze, indagowani nabierali wody w usta.
Po wylosowaniu, do miasteczka można było wrócić po roku, po zapłaceniu wkupnego. Niekoniecznie akceptowano pieniądze, raczej informacje o lokalizacji niezużytych źródeł paliwa, zapas części zamiennych do kombajnów i maszyn, plany sprzętu i narzędzi rolniczych, urządzeń a nawet unikalnych książek. Z rzadka, osada przyjmowała osoby o unikalnych umiejętnościach. No i trzeba było przeżyć ten czas, co dotychczas nie udało się wielu którym wyruszyli. Powracający nie byli w sumie mile widziani, o ile nie wnosili czegoś naprawdę potrzebnego osadzie.
***
Collins nazywano milę kwadratową osady, składającą się z sześciu ulic na krzyż, przy których znajdowały się głównie jednorodzinne domki w różnych stadiach rozkładu, zazwyczaj zamieszkane przez wielopokoleniowe rodziny. Trawiaste podwórka zamieniano w małe poletka z dynią, pomidorami i ziemniakami. Gdzieniegdzie było słychać i czuć kurniki oraz obory z pojedynczymi krowami. Północna część osady zamiast domów mieniła się wrośniętymi w ziemię przyczepami kempingowymi zmienionymi w schronienia dla uboższych rezydentów. Uważana byłą za gorszą część miasta, głównie z powodu zagęszczenia sąsiadów.
Teren osady otoczony był dwu-trzymetrowym murem, wznoszonym etapami i z dostępnych akurat pod ręką materiałów - metalowych belek, fragmentów domów, przyczep kempingowych, samochodów, a nawet kontenerów z naczep 18-kołowych ciężarówek. W nocy włączano prąd na przewodach na szczycie muru. Na rogach umocnień wzniesiono kilkumetrowe ambony obserwacyjne, z których widać było całkiem nieźle płaską, zazielenioną okolicę.
Na zachód, tuż za murami, znajdował się w miarę prostokątny zbiornik retencyjny o bokach 200 i 150 jardów. Poprzedzielany był groblami co kilkanaście metrów, połączonych systemem rur, doprowadzających wodę na pola i do sieci miejskiej. Zbiornik przykrywany był patchworkiem brezentów i innych znalezionych folii, opóźniających parowanie i zasolenie zbiornika. Technicy Landusa dbali o zasilanie zbiornika z okolicznych potoków i źródeł, oraz utrzymanie i drożność systemu. Na milę na południe były warsztaty i magazyny Kooperatywy Landus. Była głównym pracodawcą i hubem aktywności rolniczej. Zarządzali pracą na okolicznych polach, nawożeniem, nawadnianiem, zbiorami, a przede wszystkim przechowywaniem i handlem płodami rolnymi - głównie soją i kukurydzą. Gromadzili też narzędzia i części rolnicze oraz mieli swoją milicję rekrutowaną wśród zaufanych pracowników. Na niewielkie wzgórze zaczynające się przy zachodniej części zbiornika, wciągnęli metalowego kampera traktorem na oparach paliwa, i przerobili go na punkt obserwacyjno-obronny. Wyżej niż on znajdowała się w okolicy tylko dzwonnica kościoła w miasteczku.
Całość obrazu Collins dopełniało parę terenów niegdyś zielonych, cmentarz, teren szkoły, kościół, kilka prowadzonych od pokoleń sklepów i warsztatów oraz zadeptane boisko baseballowe. Nad dachami górowało kilka skrzypiących wiatraków produkujących odrobinę kilowatów, albo zasilających mechaniczne pompy lub wieże ciśnień.
***
Miasteczko nie miało problemu z przestępczością. Przyjezdni byli niemile widziani, dopóki nie opłacili słonego wstępnego i nie odbyli dwutygodniowej kwarantanny. Władze unikały rozgłosu w okolicy i współpracowały z kilkoma wybranymi handlarzami, pojawiających się rotacyjnie w interwale czasowym.
Pierwsze lata po zarazie nauczyły mieszkańców izolować się i trzymać przyjezdnych z daleka. Rozsądne gospodarowanie zasobami pozwalało na komfortowe i bezpieczne życie. Szeryf z kilkoma pomocnikami stanowili stałe siły patrolowo-obserwacyjno-porządkowe i dowodzili milicją, czyli uzbrojonymi w cokolwiek bądź lokalsami zwoływanymi w razie zagrożenia. Landus patrolował pola i pilnował magazynów. Dotychczas system sprawiał się wystarczająco na mała grupki bandytów i dzikich zwierząt, zagrażających spokojowi okolicy. Ze złapanymi złodziejami rozliczano się szybko i na miejscu.
***
Dzwon kościoła o szóstej ranko pobił zapewne rekord świata w chórze "kurwa mać" na kilometr kwadratowy. Była sobota, dzień handlowy. Wzdłuż głównej ulicy, mniej więcej od starej stacji benzynowej do wysuszonego parku, powystawiane były stoły gdzie mieszkańcy oferowali swoje dobra. Głównie żywność, ale też niepotrzebne i popsute graty domowego użytku. Stare ubrania, rozlatujące się sprzęty. Stoisko Godefroyów z kilkoma psami w klatkach i porozkładanymi akcesoriami. Stoisko z wyrobami skórzanymi. Nawet Bob korzystał ze słońca i wytargał parę pudełek z amunicją przed sklep, żeby posiedzieć na rozlatującym się leżaku. Pastor w przenośnej budce z konfesjonałem wysłuchiwał mamrotania i ciamkania jakiejś babuleńki. Westchnął i przerywając jej dalsze dziamganie, zadał pokutę sprzątania ulicy przed kościołem.
Nieopodal baru rozstawił się rekruter Landusa. Postawny mężczyzna po pięćdziesiątce, w żonobijce i dżinsach siedział na puchatym, brudnożółtym fotelu za rozkładanym stolikiem, na którym leżał wypłowiały zeszyt. Płachta pokrywająca stolik sięgała popękanego asfaltu drogi. Na "obrusie" ktoś niezgrabnie wymalował zieloną farbą napis KOLEKTYW. Koleś za uchem miał ołówek, a na głowie kowbojski kapelusz. Brązowe od słońca przedramiona pokryte były potem. Przed stolikiem stał taboret, na którym nerwowo wiercił się Steve - drobnej budowy, blondwłosy nastolatek z którym uczęszczali do szkoły. Rekruter otaksował spojrzeniem chłopaka i przeciągając sylaby rzekł:
- Tjaa. Nie sądzę, żeby dla kogoś o twoich umiejętnościach znalazło się u nas miejsce. Zadzwonimy do ciebie.
Steve przechylił głowę i spytał: - Co zrobicie?
Kowboj poskrobał się po głowie i odpowiedział: - A, ty nie wiesz, co to telefon. To znaczy: wypierdalaj.
Chłopak z niepocieszoną miną zeskoczył z taboretu i zaczął iść wzdłuż ulicy.
Przetwornik siedział w okularach przeciwsłonecznych przed swoim domem i warsztatem, pilnując przedmiotów na stole, składających się głównie z diodek i żarówek. Nie było w nim nerwowości jaka udzielała się Kulkom.
- Co to jest i po ile? - spytał z zaciekawieniem przechodzący rolnik.
- Jeśli nie wiesz, to jest ci niepotrzebne - odparował elektrodziarz.
- Idź w chuj. - zaperzył się klient odchodząc. Przetwornik pozdrowił go w plecy certyfikowanym znakiem pokoju. Pomachał przyjaźnie widząc Alexa.
Z boku murów, nieopodal zamkniętej bramy, za żelaznym ogrodzeniem z solidnych pionowych prętów o 20 cm odstępach siedział "zewnętrzny" handlarz obwoźny z żelaznym szmelcem i narzędziami. Zainteresowani przyglądali się przedmiotom wystawionym metr od ogrodzenia i wykrzykiwali pytania o cenę. Na starym brezencie leżało kilka okutych pałek i małych noży.
Wte i wewte snuły się małe grupki Kulek ze zbolałymi minami, żującymi śniadanie i komentujących ostatnią noc i to, kto pierwszy odpadł, albo kto zasnął w kałuży swoich wymiocin. Kwestią drugorzędną było dokupywanie rzeczy brakujących na potencjalną drogę. Część z nich miała już założone plecaki albo przewieszone przez ramię torby, jakby testowali udźwig.
W nozdrza kręcił aromat specjału przygotowanego tylko w dni targowe - corndogs. Parówki w cieście kukurydzianym, smażone w oleju, maczane w keczupie. Niedobory wody i pożywienia sprowadziły mięso do roli rarytasu, a oferowane na stoisku beef jerky było znane jako najlepsze zapasy pożywienia na drogę.
Alex
Dwie osoby stały w kolejce do pompy i napełniały wodą plastikowe butelki, prowadząc dialog:
- ... mówił, że najważniejsze to mieć wodę w podróży. W gorącu wytrzymasz dzień marszu i pozamiatane. Bez jedzenia dasz radę i parę dni.
- Bez sensu, przecież w żarciu jest woda.
Lara
Ojciec podziękował za pomoc w rozstawieniu stoiska, siląc się na zwykły dzień-jak-codzień ton.
- Dam sobie tutaj radę, idź skorzystaj z wolnego. Wręczył jej zwitek pieniędzy. - Nie szalej za bardzo, na drogę powinno wystarczyć. Kolacja o ósmej, matka zrobi cornbread & gravy. Poddenerwowane psy krążyły w klatkach, wyciągając do niej nosy przez dziury.
Archie
Dowlókł się do roboty akurat, jak Bob kończył otwierać przeciwwłamaniowe rolety. Zauważył, że Deirdre krząta się w środku. Gdy złapali kontakt wzrokowy, ta spuściła wzrok i poszła na zaplecze. Bob grzmotnął go w brzuch ciężką skrzynią do wyniesienia, przerywając dalsze obserwacje. Parę chwil później, rusznikarz wyciągnął się na leżaku i przywołał gestem pracownika. Mimo pulsujacej na skroni żyłki, powiedział całkiem spokojnie:
- Dałem ci wiarę, dałem ci spokój, dałem pracę, dałem zarobek. Córki nie dałem, Deirdre wziąłeś sobie sam. Chciałbyś się rozpłynąć, uciec, gdzie się da. Ale dziś masz spokój, lojalność swoje prawa ma. Trzymaj wypłatę. Wiem, że to niewiele, ale to co wczoraj przekazałem, jest warte dużo więcej niż to, co podpierdalałeś z warsztatu. Przerwał na chwilę, taksując minę pracownika.
- Jeśli nikogo nie masz, odkupiłbym Twoją chatę na wypadek Losowania. Tysiak. Jeśli na Ciebie nie trafi, zwracasz kasę i 10%. Pasuje?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lamsen dnia Sob 1:06, 11 Kwi 2020, w całości zmieniany 10 razy
|
|