Earth 2092 Earth 2092
Forum systemu w klimatach postapokaliptycznych
Earth 2092
FAQFAQ  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ProfilProfil  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  GalerieGalerie  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości  ZalogujZaloguj 

Chwała żółtodziobom, cz. 1

 
Odpowiedz do tematu    Forum Earth 2092 Strona Główna -> Szkic fabularny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Yelonek
Ranald's middle finger



Dołączył: 26 Maj 2007
Posty: 1695
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 0:13, 12 Lut 2008    Temat postu: Chwała żółtodziobom, cz. 1

Zapraszamy do Konfederacji Człowieka!...

Zaczęło się zwyczajnie. Trzech kumpli zaciągnęło się na szkolenia wojskowe, bo to była jedyna droga żeby cokolwiek zarobić. Do najgłupszych nie należeli, posiadali jako takie zdolności, a co ważniejsze, szybko sie uczyli. Każdy się na czymś znał i w swojej dziedzinie był dobry, natomiast z innej potrafił szybko załapać podstawy i "jakoś szło". Bruce był całkiem obeznany z komputerami, ale nie przeszkadzało mu to wcale zaliczaniu testów sprawnościowych. Wręcz przeciwnie - z pistoletu strzelał najlepiej z całej trójki, bić potrafił się całkiem dobrze... ale był całkiem porywczy i nerwowy. Jakieś ADHD, albo inna cholera - niby przystojniak lecz wszystko psuły obgryzane z nerwów paznokcie. Borys również był z klasy przystojniaków, cieszył się całkiem sporym zainteresowaniem panienek i, o dziwo, nawet wychodziło mu to na zdrowie. Trzeźwo myślał, nie tracił głowy dla byle cizi w krótkiej kiecce, łączył i kojarzył fakty... W sumie to myślał za wszystkich trzech. Ostatnim był Mieszko. Równie groźny co jego imię i równie ogarnięty. W głównej mierze był popychadłem i szoferem, w najmniej potrzebnych momentach - humorzasty, z kolei w najmniej przewidywalnych chwilach miał przebłyski iście zaskakującego intelektu.

Ot, trzyosobowa brygada, przed która malowała się piękna kariera w tym ponurym i egoistycznym świecie. Przyjrzyjmy się im bliżej od dnia zakończenia szkoleń. Wpojono im wszystkie zasady "prawego policjanta", nauczono dbania o towarzyszy i że zdrowie cywili jest najważniejsze. Typowe dla każdej wielkiej korporacji, która rządzi połową globu. Egzamin, który zdawali, prawdę mówiąc, zdaje się zawsze. Różnicą są efekty. Z blisko 300 zdających jedna osoba awansowała awansowała na dalsze szkolenia w jakimś X-force, trójka bohaterów i niejaki technik Mike zakwalifikowała się na śledczych z siedzibą w Camp Noran, natomiast cała reszta zostałą wysłana na krawężnik w Noran City - jednym z setek zapchlonych miast, gdzie dwóch na trzech mieszkańców ma broń, gdzie przynajmniej połowa kobiet pełni rolę dziwek, gdzie dostawca pizzy przyjeżdża szybciej niż karetka na sygnale oraz gdzie brakuje bohatera (albo nawet trzech) do zaprowadzenia porządku. Gwiazdy, która zakwalifikowała się do X-force nikt w zasadzie nie żałował - klasyczna zimna suka idąca do celu po trupach. I wbrew wszelkim zasadom dobrego smaku - brzydka jak noc.

...Gwarantujemy przyjemne szkolenia i miłą atmosferę koleżeństwa! ...

Wracając do bohaterów - rozdano dyplomy i blachy policyjne, pochwalono, a po wszystkim urządzono od dawna wyczekiwaną bibę z opłaconymi z góry drinkami i żarciem w przyzwoitym lokalu w centrum miasta. Patrząc na całe towarzystwo odnosiło się wrażenie, że byli to studenci po zakończeniu sesji - chlanie na umór, rżnięcie się z panienkami po kątach, śpiewanie karaoke pijanym głosem, kilku grasujących dealerów wśród mniej grzecznych funkcjonariuszy oraz wiele innych dopełniających obraz ekscesów.

Od wejścia Borys zapowiedział, że przyszedł zalać robaka i ma wszystko gdzieś. Mieszek, jak to on, dorwał kilka misek słonych orzeszków i zajął się poznawaniem ludzi, a gdy kończyli pod stołem - przesiadał się dalej. Bruce natomiast w połowie wieczoru rozpoczał znajomość z całkiem sympatyczną dziewczyną. Wydawało mu się, że czerwono-włosa imprezowiczka była całkiem do rzeczy, dopóki nie od owej "rzeczy" ukazała się opłata w wysokości 80 dolarów. Znajomość skończyła się równie szybko co zaczęła, lecz wizytówkę chłopak postanowił zachować. Być może kiedyś jednak będzie go stać, a póki co, Carla, gdyż tak miała na imię, zajęła się poszukiwaniem innego klienta.

Czym byłaby jednak studencka impreza bez porządnej burdy? Widać ktoś też do tego doszedł - mianowicie jakiś z bardziej podpitych żółtodziobów uznał, że nieładnie handlować prochami na tego rodzaju party i po chwili jeden ze sprzedawców wylądował na stole z zakąskami. Bruce, nieco zakropiony uznał podobnie. Chwile później z rączki do rączki zaczeły przechodzić pieniążki, mające świadczyć kto raczej przeżyje dzisiejszy wieczór. Chłopcy przedobrzyli zabawę, zapewne z powodu kilku promili we krwi. Zapomnieli także o wpajanej im przed kilkoma godzinami zasadzie "zabijaj tylko w obronie własnej". Może źle zrozumieli, a może coś innego im zaświtało - w każdym bądź razie koroner nie narzekał na brak roboty.

...Luźną dyscyplinę w pracy...

Poranek nastepnego dnia nie malował się pięknie, zwłaszcza dla skacowanego Rosjanina. Od rana robota piętrzyła się i trzeba było jechać na akcje - przed godziną ktoś urządził sobie poligon w domu jednego z sierżantów Konfederacji.

Jeszcze dobrze nie zajechali, a już czuć było śmierdzącą sprawę. Kto, w pierwszy dzień roboty zarzucił by jednemu z przełożonych korupcję, widząc 2 piętrowy dom z basenem wiedząc przy tym, że przeciętna pensja ledwo wystarcza na przeżycie do pierwszego. Zwłaszcza, że wypłata jest dziewiętnastego. Widok po wejściu też do najmilszych nie należał - dwa trupy w salonie i około 100 dziur w ścianach, ale po kolei.

Kobieta z miejsca rzuciła się w oczy Bruce'owi. Wyciągnął wizytówkę z poprzedniego dnia i kazał zapisać Mieszkowi adres agencji, gdzie mają się potem udać. Trup faceta, niejakiego Jacka Valentina też nie wyglądał zachęcająco - jedna kula w kolanie, druga zaś między oczami. Głupio tak oglądać jednego z przełożonych. Idąć wzrokiem dalej - na stoliku walała się radośnie rozerwana paczka jakichś prochów, na oko amfetaminy. Dziwna była jednak banderolka "Dowód w sprawie / CoH". Robiło się coraz weselej.

Borys zauważył kolejną ciekawostkę. Obok towaru stały dwa kieliszki. Niby nic niezwykłego, ale na jednym były ślady dwóch różnych szminek. Właścicielka jednej leżała obok, ale gdzie druga?
Popatrzył na dziury po kulach w balustradce drugiego piętra. Bruce pstrykał zdjęcia niemal wszystkiego co się dało, Borys zaczynał układać wszystkie elementy w całość, natomiast Mieszek skrobał głośno długopisem notując wszystkie uwagi. Wybita szyba w wielkim oknie wychodzącym na basen układała przebieg zdarzenia w zgrabną całość.
- Zaczynał zabawę z tą panienką... Carlą, tak? Potem ktoś wszedł, jakoś bez problemu, bo drzwi są całe. Musieli chwilę gadać i wtedy on zabił dziewczynę... Jak stała tu. - przeszedł po salonie i zatrzymał się przed szklanym stołem z leżącą w nim czerwonowłosą panienką - Strzał z bliska, bo sukienkę jej lekko poczerniło. On... Jack znaczy sie... Musiał stać tam. - ulokował się obok trupa w fotelu. - Kulka w kolana i bryzgnęło tam, na drugi fotel. Chłop padł tu i potem druga kulka.... Hmmm...
Pokręcił się w kółko. Wziął kieliszek ze szminkami i obrócił w dłoniach.
- Druga albo zaczęła teraz uciekać... Albo już była na górze. Raczej to drugie, bo balustrada jest ostrzelana od pewnego momentu dopiero. Musiało tu być sporo chłopa, bo tyle pestek by raczej dwóch typków nie wypluło. Zwłaszcza, że ten co ich tu ubił miał raczej zwykły pistolet... - popatrzył na piętro ze środka salonu.
- Dobiegła do końca, wyskoczyła i przeżyła lądowanie w basenie. Później tylko sprint, ewentualnie do samochodu i była wolna.

Pochodzili, poszperali... W gabinecie odnalazła się słuzbowa broń Valentine'a natomiast w schowku w samochodzie akta sprawy, którą prowadził kilka tygodni wcześniej. Wyglądało ciekawie: dziwne zniknięcie 40 kilogramów narkotyku Psycho, mocno przerobionej amfetaminy z sejfu komisariatu w Noran City. Wszystko ładnie popaczkowane w torebkach po 0.5, banderolki i podobne ozdoby.
- Jeszcze tylko 39.5 kilo i będziemy mieć wszystko. - podsumował radośnie jeden z Piastów.

- Bruce, zarchiwizuj wszystko, wrzuć do bazy danych i przy okazji sprawdź kto pracował nad sprawą zniknięcia prochów. Jadę z Mieszkiem do tej agencji. Jak coś to kom. - rzucił przez ramię wychodząc do samochodu.
- Jasne, jasne... - mruknął grając na komórce.

... zapewnione ubezpieczenie...

Burdel wyglądał z zewnątrz dość typowo. Siedziba w motelu, kartka z nazwą "Pink Suzy" oraz oczywiście wypiętymi pośladkami... Stereotyp stereotypem stereotyp pogania. A przynajmniej z wierzchu. W środku aż tak "pink" nie było, a jedynie sama Suzy. Ściany lekko odrapane, niemalowane widać od dawna bądź po niedawnej imprezie licealistów, na środku zaś biurko z jednym komputerem, a przy nim miła, krótko ostrzyżona blondyneczka ze słuchawką i mikrofonem na uchu.
- Boże, seks-infolinia... - mruknął Rusek.

Suzy nie wyglądała wcale na zdzirę, którą jak się okazało - również nie była.
- Czym mogę pomóc? - zatrzepotała rzęsami raz po raz odsłaniając szafirowe oczka.
- My w dosyć nietypowej sprawie...
- Aa... już rozumiem. Większe imprezy z dziewczynami zapewniają państwu rabaty...
- Nie, nie! My właśnie dlatego w nietypowej - nie po usługi.
Szafirowe oczka, gdyby same mogły, zrobiłyby w tej chwili zdziwioną minę. W tej chwili musiały im dopomóc zmarszczone brwi.
- My chcielibyśmy się dowiedzieć... spytać o jedną panią. Taka z czerwonymi włosami.
Szafirki przewróciły się w oczodołach ze znudzeniem.
- Dziewczyny różnie się farbują, zależnie od upodobań klientów.
- Dzisiaj rano wyjeżdżała... na zlecenie - Borys dziwnie się czuł mówiąc tak o jej pracy - Nazywała się...
- Carla Whitesing. - przerwała patrząc w wyświetlający się rejestr na ekranie monitora. - Pojechała razem ze swoją współlokatorką, bo dziewczyna chciała po raz pierwszy spróbować.
Spojrzeli po sobie znacząco. Ona też zrozumiała, że powiedziała coś za dużo.
- Chcielibyśmy się dowiedzieć gdzie mieszka.
- Niestety, są to zastrzeżone informacje. Nie mogę bez jej zgody. Kończy mniej więcej za 2 godziny, proszę wtedy przyjść. - rzekła z uśmiechem. Parszywym, ale zawsze.
- Potrzebujemy, naprawdę, pilnie ten adres.
W tym momencie milczący Mieszko nie wytrzymał.
- Konfederacja Człowieka, prosimy o udostępnienie nam danych Carli Whitesing. Natychmiast. - zdanie podkreślił wymachując odznaką przez przed jej twarzą.
Poczuli ruch. Coś co wcześniej wzięli za element topografii tego pokoju, podniosło się teraz i podeszło. A raczej przyszurało. Wielka, zmutowana kupa mięśni, wytrzaśnięta Bóg wie skąd. Twarz była porządnie poskręcana i jakby poparzona. Prawy policzek stanowił kawałek blachy gładko scalonej z kością. Znad blachy wystawało wyłupiaste coś, co z racji tego, że wpatrywało się w dwójkę detektywów, można było ryzykownie nazwać okiem. Drugiego takiego samego jednak na "twarzy" widać nie było.
Piast i Rus przełknęli głośno ślinę. Ciekawe czy sama go złapała w siatkę, przytargała, a potem karmiła i oswoiła - przechodziło obu przez myśl.
- Biff, spokojnie. - uspokoiła pustynnego mutanta.
- Wyjdź. Ale już. - Borys pogonił szeptem kolegę gdy bydlak szurał z powrotem na kanapę.
- Niech pani nas zrozumie. - zaczął przymilnie gdy drzwi się zamknęły - Prowadzimy dochodzenie. Carla może być zamieszana w poważne przestępstwo.
Tym razem urok nie zadziałał.
- Przykro mi. Bez nakazu nic nie mogę panu podać. - szafiry przyjęły charakter kostek lodu. - Do wyjścia pan trafi.

... z niskimi składkami...

Mieszko nie czekał na kolegą wierząc, że tamten sobie poradzi. Odpalił wóz i pojechał do obijającego się Bruce'a, który nawet nie zapamiętał co miał zrobić. Koroner przyjechał, pozbierał co zostało i zabrał się z czarnymi workami. Bruce tymczasem z zapałem dochodził do 23-ciego poziomu "Szalonego hydraulika" na komórce.
W tej chwili telefon zadzwonił i został przypadkowo odebrany.
- Kurwa twoja mać! - krzyknął trzymając aparat przed sobą i mając już przed oczami napis "game over".
- Że co?
- Kto i czego? - warknął w słuchawkę.
- Podolski kretynie.
W tym momencie go zmroziło. Dzwonił Bart Podolski, szef Camp Noran z którym jeszcze nie mieli osobistej przyjemności. Ale w sumie nawet tego nie było potrzeba aby wywalił ludzi na zbity pysk.
- Czemu Borys ma wyłączoną komórkę?
- N-n-n-n-nie wiem, psze pana...
- Mówi się SIR, kretynie. Daj mi tego głąba.
- Nie ma go tu. Pojechał szukać świadka. Sir.
- Jakiego świadka? - wyraźnie zainteresował się szef, jakby po części zadowolony. - [i]Właściwie to co sie stało?
Bruce wyraźnie się rozluźnił.
- Mamy tu dwa trupy oraz efekty małej wojny. Jakaś dziwka oraz jeden od nas... Jack.. Valentine. Znaczy nie od nas. Z tutejszej patrolówki. Borys wywnioskował, że była tu jeszcze jedna osoba i prawdopodobnie zwiała. A, i mamy jakieś kradzione prochy.
- Jak go zobaczysz ma natychmiast do mnie zadzwonić.
- Tajest, sir.

Borys wychodząc z budynku zderzył się w drzwiach z dwoma eleganckimi, jak na miejskie standardy, mężczyznami. Specjalnie uwagi nie zwrócił, bo miejsce było wyraźnie ruchliwe. Wkurzyło go natomiast, że ktoś z kim z kim przyjechał właśnie skręcał w boczną ulicę.
- Hej, przystojniaczku.. - zaczepił go głos spod ramienia. - Czyżbyś był samotny? Suzy miała za wysokie ceny?
Dużo niższa od niego, zarówno klasą jak i wzrostem panienka powoli oplatała go ręką na wysokości pasa. Gdyby nie lekko pomarszczone ucho, świadczące o mutacji, posklejane włosy, absencja jednej brwi tudzież kilku zębów dziewczyna mogłaby liczyć na odwzajemnienie objęcia. Ale chyba nie liczyła.
- W sumie można uznać, że kogoś szukam.
Uniosła nieobecną brew w zdziwieniu.
- Nie wiem czy mogę poświęcić ci mój czas...
Pogrzebał chwilę w portfelu i wyciągnął dwa banknoty 10-cio dolarowe.
- Ci prezydenci byli tylko bliźniakami? - spytała rozczarowana.
Westchnął. Wyciągnął jeszcze jeden.
- Trojaczki muszą ci wystarczyć. Orientujesz się gdzie mieszka Carla Whitesing? Bodajże jeszcze z jakąś kumpelą.
Niska dziwka wykrzywiła twarz w grymasie.
- Ta tania kurwa bez klasy? Rżnie się z kim popadnie.
Uciekł wzrokiem w niebo.
- Mieszka w Silent House, na Main Avenue. Następna przecznica - pokazała palcem.
- O numer spytaj się recepcjonistę. Nie pamiętam.
Odwrócił się na pięcie i ruszył we wskazanym kierunku ignorując jej pytanie "A może jednak gdzieś pójdziemy potem?". Eleganccy panowie ponownie go o mało nie stratowali wychodząc i wsiedli do zaparkowanego Audi ruszając gdzieś dalej.

Gdzieś dalej oznaczało Silent House. Kiedy tam doszedł z zewnątrz słyszał krzyki o klucz do 29. Wlazł bokiem nie zwracając na siebie uwagi i pośpieszył na 3-cie piętro motelu. Stojąc pod danym numerkiem słyszał odgłosy szamotaniny z zewnątrz, przewracanych rzeczy oraz inne, bliżej rozpoznane.
Tak jak uczyli.
Wyciągnął swojego sig sauera i zaserwował drewnianym drzwiom kopniaka, aż otwierając się poprzewracały stojaki będące dalej. Na wprost niego była już w połowie za oknem jakaś dziewczyna. Nie przyjrzał się, gdyż momentalnie wyskoczyła zbiegając po schodach przeciwpożarowych. Niebieska kiecka migała pokonując kolejne odcinki gdy on dopiero wyczłapał się na balkon. Schował giwerę i ocenił wysokość.
"Przecież dzieciaki robią to dla sportu. Parkur bodajże"

Przeskoczył przez barierkę mając nadzieję złapać się kolejnej poziom niżej. Nadzieja go opuściła zaraz po skoku. Przeleciał tuż przed twarzą dziewczyny i chwycił się pionowych prętów wyjścia piętro niżej i ześlizgiwał się po nich. Głucho strzeliło w obu łokciach i nadgarstkach, gdy łapy spotkały się z poprzecznymi mocowaniami. Spojrzał w dół. Znajdował się zaledwie kilka metrów nad ziemią więc puścił się lądując na asfalcie.

Dziewczyna, która stała teraz w połowie wysokości schodów i kurczowo trzymała torbę, patrzyła na niego jak na pilota kamikaze. Z czwartą zaliczoną skutecznie misją. Zachęcił ją do zejścia.
- Coś ty za jeden? - spytała z przestrachem w zielonkawych ślepkach.
- Nieważne, trzeba stąd wiać. Chodź.
- Jesteś z CoH? - opierała się dalej.
- Nie! Chodź do chole.. - przerwała mu ciosem torbą wymierzoną w twarz. Uchylił się w porę i załapał ją za rękę. Uszkodzone przed chwilą stawy dały o sobie znać.
- Odbiło ci?! Tutaj nie jesteś bezpie...
3 piętra wyżej ktoś strzelił z balkonu, a kula przeszyła w poprzek lewe przedramię Borysa zostawiając gładkie żłobienie. Odruchowo puścił jej rękę z torbą, natomiast zdrową łapą pociągnął do siebie.
- Biegnij!
Właściciel strzelby w eleganckim garniturku przeładował broń i ponownie strzelił. Łuska spadła między pręty schodów, zaś kula zaszczyciła swoją obecnością siedzenie w zaparkowanym aucie, uprzednio przelatując koło biegnącej pary i tłukąc przednią szybę. Drugi garnitur pędził w dół schodów.
Odprysk tynku z rogu, za którym się schowali dał im chwilowe świadectwo, że są poza zasięgiem. Ludzie na ulicy zachowali się klasycznie: przy pierwszym strzale wszyscy zaczęli się wydzierać, samochodu dociskać gaz, niektórzy padali na ziemię, aby po ostatnim strzale stworzyć tłum gapiów nie do przejścia.
Minęli ludzką ścianę z drobnymi oporami i skręcili w zaułek.
- Zostawiłam tam torbę. - oznajmiła tępo.
Borys lustrował wzrokiem nowe miejsce. Oprócz przebudzonego bezdomnego i kosza na śmieci nie było tu nic więcej.
- Co w niej było?
- Pieniądze, dokumenty, trochę zwykłych rzeczy...
Przyjrzał się po raz pierwszy nieco dokładniej. Była brunetką, nieco niższą od niego z włosami spiętymi gumką, nawet ładną buzią, zielonymi oczkami i zgrabnym ciałem ubranym w niebieską sukienkę. O dziwo, bez śladów mutacji.
- Jak ty się nazywasz? - spytał.
- Jade... Rivers. - odpowiedziała bezmyślnie. Nie spytała go o to samo.

... fantastyczne relacje z przełożonymi....

W tak zwanym międzyczasie Mieszko zabrał Bruce'a i pojechali w miasto.
"Kukuryku!" rozległo się z kieszeni Polaka. Bruce spojrzał się podejrzliwie.
- Tak słucham? - wyciągnął z kieszeni komórkę i, łamiąc podstawowy zakaz korzystania z telefonu podczas prowadzenia pojazdu, rozpoczął rozmowę.
- Podolski. Masz Borysa?
- Nie, sir. Tylko Bruce'a.
- Dobra, inna sprawa. Podobno byliście w burdelu szukać świadka. Wytłumaczcie mi, czemu burdelmama wyskoczyła z okna a jej ochroniarz ma kilka dodatkowych otworów we łbie? I to po waszej wizycie?
Zapadła chwila ciszy.
- A, i jeszcze strzelanina dwie przecznice dalej. Macie z tym coś wspólnego?
- Nie, sir. Chyba nie.
- Wieczorem mam mieć raport na biurku. I znajdźcie do cholery Borysa!

Kilka ulic dalej główny zainteresowany wyciągnął z kieszeni kurtki jeden z wspominanych wcześniej akcesoriów - telefon. Ze zdziwieniem stwierdził, że jest wyłączony. "No tak, oszczędność baterii".
Odpalił ustrojstwo i wyłączył napis o kilku nieodebranych połączeniach od nieznanego numeru.
- Bruce? - spytał bo wybraniu numeru.
- Kurwa, ćwoku jeden, gdzie ty się ku...
Odsunął słuchawkę od ucha, gdyż dziewczyna zaczęła w tym momencie robić prowizoryczny opatrunek z własnej kiecki. I tak nic to nie dało, ale w jego mniemaniu ona wyglądała nieco ładniej, a przynajmniej nogi wydawały się dłuższe.
- Słuuuchaj - przerwał mu w połowie wiąchy podnosząc ponownie telefon. - Bierz Miecha i jedźcie na Main Avenue. Była tam.. drobna zadyma. Zadzwonię za chwilę. - Klik.
Wychylił się zza narożnika. Garniturki zrobili rundkę samochodem po okolicy aby zatrzymać się i wpatrywać w knajpę po drugiej stronie ulicy. Popatrzył na menela przy śmietniku. Westchnął ciężko i wyjął portfel.
- Kolego, podejdź na chwilę.
- ?
- To są 2 dolary. - wyjął aby niemal natychmiast zniknęły w brudnej łapie śmieciarza. - A to jest 10 dolarów.- wyciągnął drugi banknot, ale tym razem nie dał go sobie wyrwać - Podejdziesz do tamtego samochodu... i spytasz ich o cokolwiek. Nie wiem... Czy widzieli ostatni odcinek Pluszowego Łowcy albo coś w ten deseń. Dobrze?
Banknot zniknął w odmętach śmierdzącej kurtki, a coś co było zapewne głową - pokiwało ze zrozumieniem. Gdy tylko wyszedł, ruszyli w przeciwną stronę, aby zając miejsce w jakimś barze kilka ulic dalej.

Gdy się już uspokoiło, wyciągnął ponownie telefon.
- Polak?
- Taaa...? - odpowiedział błyskotliwie Mieszko.
- Wejdźcie do motelu Silent House. Pogadajcie z recepcjonistą, a potem sprawdźcie pokój 29. Oddzwonię.

Podczas gdy Borys zafundował dziewczynie nuke-burgera i wypytywał o jej przeżycia sprzed kilku godzin, pozostała dwójka machała w tym czasie legitymacjami przed recepcjonistą, który okazał sie być równie spokojny co napalony nosorożec po ciężkich prochach. Jedyne czego się dowiedzieli, to to, że poprzednicy również błyszczeli odznakami oraz strzelbami, po które pofatygowali sie do samochodu, kiedy po raz pierwszy odmówił dania im klucza. Obstawiając cały korytarz we dwóch, z giwerami szli piętro po piętrze aby po paru minutach dopiero dojść na miejsce. Drzwi rozwalone, wszystko poprzewracane do góry nogami - ot, chwile po włamaniu. Na balkonie wyjścia ewakuacyjnego między prętami podłoża leżała łuska kalibru .12. Bruce pofatygował się na dół podczas gdy w pokoju rozległo się już znajome "kukuryku".
- Taaa? - ponownie oślepił swoją kulturą Mieszko.
- Macie coś?
- Łuskę. Z policyjnej strzelby.
- Znajdźcie mi jakieś dowód osobisty Carli albo coś podobnego. Przewalcie wszystko do góry nogami, ale znajdźcie.
Piast zaszczycił spojrzeniem wszystkie wywalone półki, przewrócony stół, powysypywane przedmioty na podłoge. "Znaczy się posprzątać?" pomyślał.
- Ktoś zrobił to za nas.
- Mimo to, przejrzyjcie. Oni chyba nie tego szukali.

Rozłączył się i chwilę zastanowił. W sumie niepotrzebnie im to kazał, bo dane do niczego się nie przydadzą. Ale przynajmniej się chłopaki czymś zajmą.
Od Jade dowiedział się natomiast, że facet, który zrobił poranną rozróbę, był konfederatem i wołano na niego "Nick". Stwierdził, że zajmie się tym wieczorem. Albo jutro. Na razie najważniejsze było, aby dziewczynę gdzieś przechować.

Zawiózł Jade do taniego motelu na drugim końcu miasta, zapłacił z góry za cały tydzień i dał jej swego rodzaju "kieszonkowe" aby miała za co wyżyć. Kiedy zadbał o wszystko, przedzwonił do Bruce'a aby spotkać się na peronie kolejowym.

Nie zwlekaj! Czekamy na Ciebie z otwartymi ramionami! Prawo i porządek stanie się twą dewizą!

- Ty chcesz mi powiedzieć, że masz przesrane?! Ty?! - wydarł się Amerykanin.
Na peronie było pusto, jeśli nie liczyć kilku żebraków, ale oni uchodzili za element krajobrazu, zupełnie jak porozrzucane puszki.
- Do mnie wydzwania szef i opieprza, że się rozbijasz po mieście! Do mnie należy całą robota, aby zarchiwizować całe dane! Do mnie należy składanie raportu wkurzonemu szefowi! Wszędzie stres, że mnie zaraz wywalą, a ty sobie marudzisz, zabawiając się z jakąś dziwką, że ci źle?!
Borys nie uznał za stosowne odpowiedzieć. Uwagę zwrócił natomiast jaki s chłopaczek czekający na nich przy wyjściu. I miał rację, że coś przeczuwał.
- Chłopaki, macie może piątkę?
Zamknął oczy. Wiedział, że właśnie nastąpiło apogeum u Bruce'a.
Glock 9 milimetrów pojawił się w dłoni jego kolegi i wycelowany był w twarz pytającego.
- Nie. Mamy dziewiątkę.
- Przepraszam!
- Mamę było przepraszać!
Strzał z glocka zabrzmiał jak kapiszon. Dla trafionego w twarz jakoś nie robiło to różnicy, wazne że bolało. Druga kula w czoło uśmierzyła ból.
- Fałszywe dokumenty, kilka dolców, ładny pierścionek i nóż. - podsumował przeszukując trupa. - Idziemy na jakąś wódkę?
- Taaaa... - podsumował Borys.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Yelonek dnia Wto 15:36, 12 Lut 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu    Forum Earth 2092 Strona Główna -> Szkic fabularny Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Arthur Theme
Regulamin