 |
|
 |
|
Yelonek
Ranald's middle finger
Dołączył: 26 Maj 2007
Posty: 1695
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
|
 |
|
 |
|
Wysłany: Czw 17:16, 11 Kwi 2019 Temat postu: Rozdział I: Clar Karond |
|
|
Daz Dekappian
Jakiś czas temu...
"To na pewno nie będzie łatwe" myślał Daz przebijając się przez zarośla dżungli. Przywołał w myślach obraz wiedźmy Felion Heartkeeper w jej metalowej posiadłości w Har Ganeth. Kiedy z nim rozmawiała, rozłożona w poprzek podparć tronu, wydawała się bardziej skupiać się na pleceniu warkoczy u liżącej jej stopy prześlicznej elfki.
- Kiedy spełni się przepowiednia i Wiedźmi Król pożre serce Ulthuanu, Chaos wedrze się do tego świata. - zaczęła przerywając kilkuminutową ciszę od kiedy korsarz wszedł i przed nią klęknął. - Przepowiednia się nie myli i Nasz Pan odeprze Ciemność dzięki nowej mocy stając się bogiem, jednak nie bez pomocy jego wiernych.
Złapała elfkę za włosy i przyciągnęła jej twarz do siebie.
- Zawierzysz mu swoje życie? - rzuciła pytanie, nie wskazując czy było ono do niewolnicy, czy do Daza. - Z tego co mi wiadomo, nie odwiedziłeś jeszcze południowych krain. Czas to nadrobić.
Felicion puściła włosy dziewczyny by powróciła do poprzedniego zajęcia, zaś sama skupiła wzrok na klęczącym korsarzu.
- Na południu od nas mieszkają plemiona przerośniętych jaszczurek. Nie stanowią dla nas większego zagrożenia, ponieważ nie interesuje ich podbój. Dysponują jednak nad wyraz wymyślnymi dyscyplinami magii i artefaktów. Żeby ci to zobrazować, podam przykład. Stworzyli wieże, lub świątynie, tego nie wiemy dokładnie, które w poprzek całego kontynentu łączą się energią, i to nie byle jaką. Jeśli tylko zbliży się do nich istota pochodzenia demonicznego, między najbliższymi wieżami tworzy się mur światła, zaś taka istotka zmienia w kupkę popiołu, ot tak - dla zaakcentowania pstryknęła palcami. -Dotyczy to również wszelkich przedmiotów, zaklęć... cokolwiek w zasadzie, co zawiera w sobie chociaż cząstkę Chaosu.
Zawiesiła na chwilę głos jak gdyby odpływając myślami. Daz odnosił wrażenie, że teatralnie przedłuża swój monolog.
-Niedaleko od Ss'ildra Tor nadal rozwija się starożytne miasto jaszczurek o nazwie Hexoatl, mające jedną z takich wież. Jest to ich najdalej wysunięty przyczółek w naszym kierunku. Oczywiście, znacząco ufortyfikowany od kiedy rozpoczęliśmy z nimi relacje - uśmiechnęła się.
Felicion zmaterializowała w powietrzu przezroczystą mapę.
-Wejście do Hexocatl byłoby bardzo odważne, godne przekazywania opowiadań z pokolenia na pokolenie, ale i niezmiernie głupie z wiadomego powodu. Na szczęście, niewiele dalej znajduje się miasto Pahuax. A w zasadzie, jego ruina, od kiedy ludzcy odkrywcy zawitali na kontynencie prowadząc badania w sobie znany sposób. Czego nie zabili i zniszczyli armatami, dokończyły przywleczone przez nich choroby. Jaszczurki zmuszone były wypalić miasto ze wszystkiego co żywe. Pozostała tam jednak jedna ze wspomnianych przeze mnie wież.
Felicion spojrzała gdzieś za Daza i skinęła głową. Dwie pary dłoni zaczęły masować kark i plecy korsarza, potem biodra i coraz niżej. Dostrzegł, że zajmuje się nim kobieta i mężczyzna.
- Teraz się skup - kontynuowała. - Kiedy Wiedźmi Król przejmie moc Ulthuanu, hordy Chaosu zaleją znany nam świat, ale jeśli będziemy mieć technologię jak te wieże... - zawiesiła głos, gdy niewolnica wcierała swój biust w kark Daza, podczas elfi niewolnik szukał czegoś przy kroczu klęczącego gościa. - Potrzebuję dokładnych informacji na temat ich konstrukcji. Szkice budowli, okolicy jeśli ma to znaczenie, a przede wszystkim, dokładnej informacji źródła ich mocy. Najlepiej, jeśli udałoby ci się je wynieść w całości, lecz nie mam pojęcia czy będzie to wykonalne. Nie muszę chyba mówić, jaką łaską za coś takiego może obdarzyć cię sam Malekith, prawda?
Odginająca się gałąź krzewu uderzyła Daza prosto w twarz wybijając z dalszych wspomnień o niewolniku i niewolnicy. Jego mały oddział z uzbrojonych i w miarę posłusznych załogantów przebijał się z trudnością przez zarośla od kilku godzin, ale odnosił wrażenie, że nie przebili się nawet dwóch kilometrów w głąb lądu. Niemiłosierny skwar i wilgoć pod przykryciem drzew sprawiał, że wszyscy z trudem oddychali jak w saunie. Miał złe przeczucia z całą tą sytuacją, od kiedy wczoraj dojrzeli na niebie coś dziwnego. Spadającą gwiazdę o dwóch ogonach. W dzień i w nocy. Przesuwała się po nieboskłonie wolniej niż słońce. Drummond, pokładowa czarodziejka, nazwała ją Smokiem o dwóch ogonach. Z pewnością miał to być omen, ale cholera wie czego.
Dostrzegł poruszenie na czele oddziału, a ludzie zaczęli przysiadać w kucki. Jeden z ludzi uzbrojony wyrzutnię siatki wskazał palcem między krzaki. Dostrzegli dwunogie, łuskowate stworzenie, o gadzim pysku i dwóch małych łapkach. Zimnokrwisty. Daz znał je z Clar Karond, gdzie łowcy zwierzyny sprzedawali je za krocie jako wierzchowce bogatym szlachciurom. Rumaki często zmieniały jeźdźca w swoje śniadanie, ale to już nikogo nie interesowało.
Sieciarz małymi kroczkami zbliżył się do stworzenia i przyklęknął celując broń. Coś chrupnęło w listowiu z jego lewej strony. Obrócił głowę i dostrzegł drugiego zimnokrwistego z głową perfekcyjnie zakamuflowaną między liśćmi paproci.
-Mądra dziewczynka. - szepnął.
Bestia rzuciła się na niego rozszarpując go w akompaniamencie wrzasków rannego, a z krzaków szarżowały kolejne sztuki gadów.
- Odwróóóóót! - wrzeszczał spanikowany przyszły-były pierwszy oficer.
Radosne ryki zimnokrwistych obwieszczały początek polowania. Nieokreślona liczba stworzeń ścigała się do uciekających ofiar. Ogarnięci strachem załoganci próbowali ratować swoje życie, a wszelkie nadzieje na zebranie ich w szyk rozproszyły się, gdy z krzaków wypadły człekokształtne, muskularne jaszczury z kamiennymi toporami, maczetami i tarczami. Jaszczuroludzie rąbali załogę Daza jakby były komarami. Wiedział, że nie ma szans, ale musiał uratować chociaż siebie.
Rzucił granat sygnałowy. Modlił się, by załoga obecna na okręcie nie zdążyła się zachlać i zobaczyła czerwony dym. Kątem oka zobaczył nadciągające cięcie kamiennym mieczem. Sparował uderzenie, ale jaszczur jedynie wykonał piruet i uderzył Daza w pierś masywnym ogonem, zwalając go na ziemię. Wielka paszcza pochyliła się nad leżącym i wydała przerażający ryj ochlapując korsarza śliną. Stwór wziął zamach znad głowy by dobić ofiarę. Krew bryzgnęła i zalała oczy Daza.
Żył.
Przetarł oczy. Jeden z załogantów przebił jaszczura na wylot włócznią i odrzucił go na bok.
- Wstawaj kapita... - nie dokończył. Przebiegający zimnokrwisty nawet nie zwolnił kłapiąc paszczą. Bezgłowe ciało załoganta gruchnęło głucho o ziemię.
Korsarz podniósł się z kolan i usłyszał odległy huk, a następnie świst nadciągających kul armatnich. Pociski uderzały dookoła łamiąc drzewa, jaszczury i jego załogę. Zaczął biec.
***
Kanonada nie ustawała gdy wybiegł na plażę. Resztki załogi wsiadały do zacumowanych na brzegu łódek, a część już płynęła do okrętu. Daz zobaczył, że obecni na Dumie przestawili armaty na jedną burtę i na ślepo strzelali w wylewające się hordy jaszczurów, ale zaraz mieli mieć większe zmartwienie. Ponad koronami drzew frunęły chmary znanych mu terradonów, z jakimiś mniejszymi istotami na grzbietach. Znał te latające gady z opowieści swojego pokładowego tresera bestii. Wiedział, że to nie te gady są groźne, tylko ich jeźdźcy rzucający płonącymi bolasami.
Daz wskoczył na już zapakowaną łódkę i poganiając ludzi, dopłynął do okrętu. Widział jak jeden z ognistych bolasów trafił w okalającą burtę mackę. W ostatniej chwili skoczył i złapał się cumy, nim wściekła macka zaczęła wierzgać zatapiając łódź z załogą. Kharibdyss był zły.
- Wsiadaj na pokład jeśli chcesz żyć! - wrzasnął bossman podając Dazowi rękę przez poręcz.
- Wsadź nas w bańkę wiedźmo! - krzyczał Thrall.
- Zaraz do ciężkiej cholery! Muszę opanować bestię, nim przepołowi statek! - odparła Drummond.
Trafienia bolasów zapalały żagle i pokład. Gdzieś coś wybuchło. Jedna z armat spadła do wody. Szalejące macki ściągały ludzi z pokładu. Pierwszy oficer szczał pod siebie skulony pod głównym masztem. Obok niego wylewał swoje wnętrzności majtek, który spadł z bocianiego gniazda. Panował chaos.
- MASZ MNIE SŁUCHAĆ! - wrzeszczała Drummond przebijając się przez zgiełk wzmacnianym magią krzykiem. Ostatnia macka oderwała taran z dziobu i zniknęła pod wodą. - PŁYŃ PRZEROŚNIĘTU KARPIU!
Okręt ruszył. Thrall podbiegł do burty naciągając przerośnięte lejce z hakami. Okręt zaczął się obracać. Krzyki zarzynanej jak świnie i porzuconej na brzegu załogi zaczęły się oddalać. Skrzek pterodaktyli nie cichnął.
-Przejmij go! - Drummond wydała polecenie Thrallowi, podczas gdy sama zaczęła dmuchać w opuszki palców, w których tarła piasek. Zaczęła ich spowijać mgła. Skrzek ucichnął.
==================================
Intro
==================================
Ariadne & Kaleth
Jakiś krótszy czas temu...
Wezwanie do Naggarondu. Na dwór samego Malekitha. Ciepło robiło się od samego czytania, zwłaszcza że powód był zupełnie nieznany. Jedyne co przychodziło do głowy to kometa z dwoma ogonami, która od kilkunastu dni człapała po niebie w żółwim tempie.
Kaleth i Ariadne stali w milczeniu w obstawie czterdziestu gwardzistów Malekitha w gigantycznym holu kamienno-metalowej budowli. Oprócz złota, drewniane płaskorzeźby i wykończenia zdobiły wnętrze. Drewno było rzadkie w całym Naggarocie, to też posiadanie go był oznaką statusu. Palenie drewnem było wręcz popisywaniem się majątkiem.
Stali w ciszy wyczekując przed olbrzymimi drzwiami, próbując bezskutecznie dosłyszeć cokolwiek. Po prawie godzinie rozległ się stukot ciężkich butów zbliżających w ich kierunku, a drzwi rozchyliły się. Stał w nich Malekith, Morathi i jakaś wiedźma. Ariadne i Kaleth klękneli, podobnie jak i straż. Wiedźmi Król i jego Matka obrzucili dwójkę spojrzeniem, a następnie bez słowa zniknęli w jednej z naw. Dopiero gdy wyszli, dało się odczuć jak bardzo ciężko było wcześniej oddychać z powodu magicznej energii.
- Wystąpcie. - odezwała się wiedźma.
Elfka lubieżnie przetaksowała Kaletha wzrokiem od góry do dołu, lubieżnie oblizując wargi. -Może zasłużysz, bękarciku - mruknęła cicho, ale jednak słyszalnie.
Przeniosła wzrok na Ariadne.
- Ah, jest i młoda, ambitna dziecina o wielu talentach. Mniemam, że przydały się zwoje? - rzuciła zaczepnie. Może i Ariadne chciała coś odpowiedzieć, ale język stanął kołkiem. - Nie dziękuj.
Zrobiła kilka kroków przechodząc pomiędzy parą.
- Przejdźmy się.
Wiedźma ruszyła na ukos przez hol w stronę jednego z balkonów, gdzie usiadła na barierce, dyndając nogami nad Naggarondem. Uniosła wzrok na kometę co jakiś czas zasłanianą przez śnieżną zawieję.
- Nazywam się Felicia Heartkeep. Mogłabym się rozwodzić nad sobą i swoich talentach, ale zakończmy na tym co jest dla was ważne. Król Wiedźm, zlecił mi, najlepszej wieszczce całego Naggarothu, znalezienie Wyroczni, która zrozumie i wytłumaczy TO. - przekrzywiła głowę i zrobiła dziubek nadal patrząc na kometę. -Smok o dwóch ogonach. Albo, jak to mówią jaszczurki z południa, Rozdwojony Język Soteka.
Obróciła się i chwyciła Kaletha za rękę przyciągając do siebie. Siedząc na barierce zrobiła sobie z niego oparcie, a następnie skrzyżowała jego dłonie na swojej klatce piersiowej, tak by każda z piersi była grzana przez jego dłoń. Uderzył go w nozdrza zapach jej włosów w postaci mieszanki z perfum i metalicznej nutki krwi, zapewne od rytualnych kąpieli.
- Wiemy tylko tyle, że to coś na niebie wpływa na Wir Ulthuanu i robi mu be. A dla nas to cacy, o ile będziemy wiedzieć jak to wykorzystać, kiedy nadarzy się okazja. Tak się składa, że te przerośnięte traszki przewidziały pojawienie się komety, a na dokładkę sobie to zapisały. Razem z wymaganymi rytuałami, które mogą się przydać. Cudownie, nieprawdaż? - skierowała pytanie do Ariadne. Przyciągnęła kapłankę do siebie za skrawek odzieży i zaczęła ją gładzić po plecach i biodrach.
- Niestety nie wszystko jest cudowne - westchnęła zrezygnowana. - Jaszczurki chcą tak chętnie się podzielić swoją wiedzą, jak swoją skórą na nowe buty. Więc, sądzę że się nie zawiodę ani ja, ani Król Wiedźm, ani jego Matka, jeśli wam zaufamy, że skutecznie dojdziecie do porozumienia z gadami, i zdobędziecie potrzebne zapiski. Prawda? - spytała słodko. -Panienka Ariadne podoła w znalezieniu starożytnych świątyń, odkryje przedwieczne tajemnice, przywiezie skarby i zapiski zapomnianych bogów. Dzielny Kaleth wsławi się niezmierzonym sukcesem wyprawy do zdradzieckiej dżungli, niwecząc wszystkie zagrożenia swą niezmierzoną siłą z imieniem Khaina i Malekitha na ustach. Dzielna para, których trudy przyczynią się do dokończenia dzieła zemsty na uzurpatorach z Ulthuanu.
Zamknęła oczy i wtuliła się głową w klatkę Kaletha mrucząc.
- Wyobraźcie to sobie. Lord Kaleth, przyboczny Malekitha, Pan Rodu... Bękarciego? Nie wiem, ale sądzę że coś wymyślisz. Takiego wiesz, z pazurem. - roześmiała się. - Albo to: Matka Ariadne, Najwyższa Kapłanka... może nie Naggarondu, ale pewnie jest gdzieś jakiś forcik, gdzie obecna raszpla wszystkich doprowadza do pasji i chętnie zobaczą prawdziwie młodą i piękną. Na przykład w Har Ganeth. Na bogów, ale tamta ma pomarszczone ciało... też mi wiedźma. No, ale...
Ruchem dała do zrozumienia by się odsunęli. Zeszła z barierki i obróciła się frontem do nich.
- Mam takiego zaufanego kapitana. Z tego co mi wiadomo, nie wykonał zleconego mu jeszcze zadania i nie odważy się nawet pokazać mi na oczy do tego czasu... Więc musicie się sami do niego pofatygować. Jakoś na dniach powinien dopłynąć do Clar Karond. Możliwe, że go znacie. Zwie się Daz Dekappian. Weźcie jakąś barkę, kuter, czy czółenko i się z nim spotkajcie. Pokażcie mu to - zdjęła pierścionek i przekazała go do ręki Ariadne - a będzie wiedział, żeby nie grymasić. No, na co czekacie? Kysz, kysz, młode mięska.
Obróciła ich jak małe dzieci i pogoniła klapsami.
****
Do Naggarondu z Clar Karond regularnie pływały okręty dostarczające hurtowe ilości niewolników, toteż w drodze powrotnej kapitanowie nie mieli wymówek by zabrać Kapłankę Khaina i Czarnego Strażnika.
Trwająca 3 dni wyprawa przez morze dłużyła się niemiłosiernie. Jedynymi rozrywkami pozostawali niewolnicy i zawody w "kto szybciej rozpozna banderę" przepływających okrętów.
Clar Karond przywitali z radością. Przyjemny zgiełk i gwar toczącego się życia będący odmianą dla szumu morza i łopoczących żagli.
Wszyscy
Clar Karond, największy jarmark Naggarothu, tętnił życiem. Nabrzeże zapchane było statkami, kontenerami i klatkami. Dało się zauważyć przechadzających kupców wszelkiej maści oglądających skute łańcuchami grupy niewolników.
- Trzeci raz tych samych kupujemy-płacimy? - spytał któryś ze Skavenów oglądając pełną klatkę pomniejszych braci.
- Trzeba będzie ich lepiej pilnować-karcić.
- Tak-tak. - odparł sarkastycznie elf ważąc pieniądze.
Klatki zawierały przeróżne towary, od ryb, przez drewno na ograch wsadzonych w owinięte łańcuchami trzy coraz większe klatki. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Jeśli natomiast zdjąć wzrok z pierwszej linii nabrzeża, dostrzegało się namioty z kurtyzanami bądź niewolnikami do uciech, a jeszcze dalej patrole straży Malekitha, dbającej o porządek w najważniejszym porcie. Poza samym portem już tak wesoło nie było. Zrujnowane, częściowo zburzone budynki miasta, trupy i ból biedoty oraz kalek. Gdzieniegdzie widoczne były słupy dymu. Nie było tu żadnego oblężenia, ani wojny, a przynajmniej nie w dosłownym znaczeniu słowa. Liczne rody notorycznie ścierały się o kontrole nad dzielnicami Clar Karond, wyniszczając całe miasto. W efekcie oprócz doków i małych fortec rodów, jedynym całym budynkiem pozostawała Wieża Zagłady, jedna z posiadłości Wiedźmiego Króla.
Daz Dekappian
Duma Khaina wpłynęła do portu siłą rzeczy zwracając na siebie uwagę. Jedni przysłaniali oczy, drudzy łapali się za głowę, trzeci wydawali okrzyki bólu, a jeszcze inni się śmiali i wytykali palcami okręt po przejściach. W rzeczy samej, to że okręt płynął było zasługą cudu i kharibdyssa.
Okręt zacumował w wolnym miejscu i po szybkiej rozmowie oraz słonej opłacie Daz zdobył miejsce w kolejce do suchego doku. Problem stanowił kharibdyss, do którego nikt nie miał zamiaru się zjawiać, toteż trzeba było też opłacić wodną zagrodę. Kapitan okrętu miał w perspektywie uzupełnić jeszcze straty w załodze oraz prowiancie. Nie był szczęśliwy. Jak na razie cała wyprawa zaczynała go zbliżać finansowo do zera.
- Fajne stworzonko - zaczepił go głos zza pleców, gdy obserwował jak treserzy zaganiają go do zagrody. Za plecami miał troje elfów, dwóch mężczyzn i kobietę. Nie wyglądali sympatycznie, ale w Clar Karond nikt nie wygląda sympatycznie, oprócz kurw i sprzedawców. Nosili przypięty emblemat jakiegoś rodu, ale Daz nie miał pojęcia co to za jedni. Ubiorem i ozdobami przywodzili na myśl w najlepszym razie kapitanów rzezimieszków najniższego szczebla. Tacy co już coś mają i myślą, że wiele znaczą, a rzeczywistość lubi sprowadzać ich boleśnie na ziemię.
- Ile za niego chcesz? - zapytał jeden z mężczyzn.
Kaleth & Ariadne
Pierwsza scysja dopadła was po kilku krokach od zejścia na ląd. Oglądając okolicę Ariadne nie zauważyła norskańskiego mięśniaka wpadając na niego.
- Ależ te kurwy nachalne - skomentował. Zdawał się nie widzieć Kaletha, ani prowadzonych przez poganiaczy za elfką niewolników. - W sumie się nie dziwę jak tu same wypierdki zamiast chłopów. Chodź, zobaczysz co to prawdziwy mężczyzna.
Norsmen wyciągnął rękę w kierunku włosów Ariadne.
Post został pochwalony 0 razy
|
|