 |
|
 |
|
Yelonek
Ranald's middle finger
Dołączył: 26 Maj 2007
Posty: 1695
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
|
 |
|
 |
|
Wysłany: Sob 16:01, 21 Gru 2019 Temat postu: |
|
|
Kaleth & Ariadne
- Za darmo można samemu złapać - skrzywił się handlarz słysząc proponowaną cenę. Zmierzył Strażnika wzrokiem od góry do dołu oraz towarzyszącą mu kapłankę. - Ale niech będzie, jak dorzucicie dobre słowo o mnie wśród innej klienteli.
Przygotowując klatkę ze stworzeniem i potrzebnymi akcesoriami dla Kaletha usłyszał pytanie Kapłanki.
- Jeśli Pani nie podobają się harpie ani strażnik, z którym już chodzi, to proponuję latające żmije. Jeno instruktor potrzebny, bo głupio umrzeć od ich jadu przy zabawie. No i jak zrobią się większe to miewają durnowate pomysły, jak zjedzenie właściciela i zakładanie swojego gniazda. No chyba, że wolicie medusy, ale to nie u mnie.
Zasypany pytaniami Kaletha uśmiechnął się drwiącą.
- Nie, wszyscy umarli i nie ma komu o tym opowiadać - objawił sarkazm przez co bohaterowie dostrzegli, że zupełnie zmienił sposób wypowiedzi. Był dużo żwawszy i ... ludzki?
- Już raz ci mówiłem strażniku, że ode mnie się nic nie dowiesz. Podmorze to zupełnie inny świat pełen nieznanego. Ciemności i tajemnic. I śmierci. A nie chcę mieć na sumieniu waszych żyć, bo czymkolwiek skusiłem do krainy opuszczonej przez bogów. Albo należącej do nieznanego boga.
Na zakończenie rozmowy przekazał klatkę z około półmetrową harpią. Wyglądała jak wyjątkowo szkaradna karykatura i tak brzydkiej kobiety, z wyłupiastymi oczami, zębami jak pirania i palcami zakończonymi szponami. Do zwierzęcia dołączył również skórzany pasek na nóżkę i kilkunastometrowy łańcuch o drobnych ogniwach w formie smyczy.
- Nie polecam puszczać luzem. Ucieknie od razu. Pierwsze dni uczyć, że jedzenie ma tylko od właściciela. Ta jest w miarę spokojna, to nie powinna odgryźć ręki przy karmieniu. Karmić można wszystkim. Im bardziej śmierdzi, tym lepiej, bo dzikie są padlinożercami. Żeby się szybciej uczyła, to później ograniczać jedzenie albo głodzić przed szkoleniem. Bez smyczy można puszczać dopiero, jak się zobaczy że w razie zagrożenia będzie sama do pana uciekać.
Kucharz słysząc krytyczny komentarz o potrawie spojrzał się jak na idiotę.
- Rozumiem, że w krasnoludzkiej piwiarni szukacie też bretońskich win, a w masarni wegańskich pierożków.
Wszyscy
Zaczepianie ludzi przez Daza i Ariadne celem zaciekawienia ich nabożeństwem nie okazało się porażką. Większym zainteresowaniem wykazywali się przyjezdni, aniżeli ponurzy stali mieszkańcy. Ciężko było powiedzieć jednak, czy autochtony są przeciwne religii, unikają innych ludzi, czy po prostu nic ich to nie obchodziło. Spotykając się na targu Kapłanka z Kapitanem byli w stanie ustalić, że mogą się spodziewać około półtora tuzina ludzi. Najwyraźniej w tym mieście nie trafili na żyłę złota i, o ile nabożeństwo nie zmieni się w zapierający dech w piersiach spektakl, raczej nie spodziewali się gigantycznego utargu.
Przeglądanie niewolników było żmudne i utwierdziło w przekonaniu, że Slaver's Point jest faktycznie przestarzałą nazwą. Do zakupu, oprócz średniej jakości marynarzy lub mięsa ofiarnego w oczy rzucał się jedynie skaven. Głównie dlatego, że była to jedna sztuka, zamiast hurtowych ilości upchniętych w klatce na siłę, a także ze względu na jego rozmiar i kolor. Kruczoczarne i czyste futro szczura sprawiało, że dużo osób zatrzymywało się popatrzeć na niego, choćby dla przerobienia go na dywanik lub płaszcz. Kwestią drugorzędną był fakt, iż był niesamowicie wyrośnięty, wydając się porównywalny rozmiarami z Gorrem, a może nawet większy.
Wśród wystawianych przedmiotów znalezionych przez różnych poszukiwaczy kilka rzeczywiście przykuwało wzrok.
Pierwszy stanowił ciekawy karwasz, najwyraźniej skaveńskiej produkcji. Od góry posiadał miejsca do zaczepienia trzech małych naręcznych ostrzy w dowolny sposób, tak by nadawały się zarówno do pchnięć, jak i do cięć. Wszystko można było w pełni regulować według swoich upodobań za pomocą licznych pokręteł i śrub. Od spodu natomiast było podczepione urządzenie z licznymi sprężynami, zębatkami i pustą szpulą. Obsługiwało się poprzez naciśnięcie spustu w formie wajchy wychodzącej na środek dłoni. Sprzedawca twierdził, że nie wie do czego mogłoby to służyć, bo ponowne wciśnięcie spustu powodowało przeskoczenie sprężyn i naciąganie się mechanizmu do ponownego wystrzału. Jako kusza nie spełniało swojej roli, gdyż o ile naciągnięcie mechanizmu było bardzo szybkie, o tyle ładowanie pocisku było kompletnie niewygodne.
Innymi ciekawymi przedmiotami była podmorska biżuteria, o unikalnych i nieznanych wzorach. Nie wyglądała na drogą, ale wykorzystywany w niej nieznany zielonkawy kamień wyrzeźbiony na kształt głowy upstrzonej mackami, podobnej do tej z bandery armady Lokhira, sprawiał upiornie wrażenie. Odnosiło się wrażenie, że oczy wyrzeźbionej istoty świdrowały myśli, napełniając je lękiem. Podmorski żeglarz twierdził, że wisior i sygnety z tymi wzorami znaleźli na wysuszonych zwłokach, które tkwiły na pojedynczym kamiennym filarze na środku wody. Zwłoki były nagie, miały na sobie setki małych ranek i klęczały z rozłożonymi rękami. Nie wiedzieli jak trup wysechł na wiór bez rozkładu przy takiej wilgotności, ale z drugiej strony, na Podmorzu dziwi wszystko, a zarazem nic.
Wśród innych ciekawych precjoz były zdobione grawerunkami złote szpony na całe palce lewej ręki. Szpony łączyły się cienkimi łańcuszkami na środku dłoni, a całość utrzymywała się na ręce poprzez zapięcie grubej złotej bransoletki. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że bransoletka, będąc pozbawioną grawerunków, nie stanowiła pierwotnie całości, a jedynie zastępowała brakujący element. Sprzedawca wskazywał to jako zaletę, ponieważ na szerokim pasie złota można było wygrawerować co się tylko żywnie podobało, personalizując ozdobę według upodobań.
Na targu z magicznymi przedmiotami, zdecydowana większość koło magicznych jedynie leżała. Ariadne szybko weryfikowała, który ze sprzedawców wciskał kit, a tych nie brakowało. Niestety, wielu też nie miało pojęcia co sprzedaje, toteż kupowanie eliksirów było ryzykowne. Z pewnych swojego działania rzeczy był przedziwny, około 30 centymetrowy mihtrilowy kijek z guzikiem na środku. Wciśnięcie przycisku powodowało, że pałka zastygała w miejscu, nawet w powietrzu. Przedmiot można było po prostu zawiesić w przestrzeni, i żadna siła (tak twierdził Kaleth pocąc się przy tym jak wieprz) nie była w stanie go ruszyć, nawet grawitacja. Sprzedawca nazywał go Kijkiem Prawdy, bo tylko prawdziwy mężczyzna będzie w stanie go przesunąć.
Innym ciekawym przedmiotem były mocno zniszczone, acz kompletne, ryciny nieznanego rytuału. Z obrazów wynikało, że przyzywał jakąś istotę, która miała wszystkich uzdrowić i dać wszelką wiedzę. Niestety, wszystko było pisane w kompletnie obcym języku i przypominało trochę demoniczne bazgroły. Strona, wyglądająca trochę jak tytułowa, posiadała tylko jedno zdanie: Ph’nglui mglw’nafh R’lyeh wgah’nagl fhtagn. Przedmiot mógł w teorii być wiele warty dla badacza, który znał język, albo dla kogoś kto pragnie właśnie tej wszechwiedzy, którą wskazywały obrazy.
Na targu broni i ogólnego ekwipunku szczególną uwagę zwracała ilość przedmiotów pochodzenia skaveńskiego. Najwyraźniej czyszczenie tuneli przynosiło efekty. Oprócz normalnego uzbrojenia, zauważalne były również bronie i skórzane pancerze asurów, będące nieco lżejsze, ale zarazem mniej wytrzymałe od tych tworzonych przez druchii. Uwagę zwracała spora kolekcja uszkodzonych pancerzy oraz broni, w tym samych brzeszczotów z mieczy, noży i halabard, które reklamowano jako szybkie części zapasowe. Perełką wydawała się broń szczurów, wyglądem przypominająca miniaturową wersję pokładowego hellblastera, podłączoną kilkoma rurami do plecaka. Sprzedawca pozostawał jednak szczery, mówiąc, że nie ma najbledszego pojęcia jak to działa oraz, że widział jak szczury regularnie wybuchały przy jego używaniu.
Na targu różności można z kolei było dostać bólu głowy od ilości dupereli. Całe masy rzeczy przykuwały wzrok będąc pochodzenia podmorskiego, od sztućców, przez drobne ozdoby aż po meble i gobeliny. Dostrzegało się, wówczas że podmorze miało nie odrębną kulturę, a wiele różnych społeczności, które tam kiedyś lub obecnie mieszkały. Daz był zawiedziony nie znajdując kła narwala, ale z powodu ostatnich styczności z kulturą bretońską, zaciekawiła go kolejna bretońska książka. "Art de la guerre" autorstwa Repanse de Lyonesse. Pomimo bycia ingorantem miał wrażenie, że nazwisko coś mu mówiło, a pięknie zdobione ilustracje łopatologicznie przedstawiały postacie w różnych postawach walki. Zapewne szczegółowy opis należało przetłumaczyć, żeby wszystko dokładnie zrozumieć, lecz to co widział utwierdziło go w przekonaniu, iż właśnie trzyma w rękach podręcznik do walki wręcz dla wojska.
Na targu znajdowały się liczne przedmioty kultu Khaina, głównie figurki, posążki i wisiory, rzeźbione w kamieniu lub z metalu. Służyły raczej do kultywowania religii w domowym zaciszu, ale może przy odrobinie pomysłowości, mogły znaleźć inne zastosowanie.
Ciekawostką sprzedażową oferował handlarz zimnokrwistych. Oprócz jaszczurek-wierzchowców, na straganie znajdowało się kilkanaście słoików półprzezroczystej mazi. Ciecz śmierdziała niemiłosiernie, wywołując wręcz mdłości. Sprzedawca oświadczył, że to podstawowy przedmiot do próby ujeżdżenia zimnokrwistego, dzięki czemu nie skończy się jako jego posiłek. Z uwagi na fakt, że bestie da się wytresować, ale nie zapanować nad nią, trzeba najzwyczajniej w świecie śmierdzieć gorzej niż padlina, by nawet nie przeszło jej przez myśl schrupanie jeźdźca. Maź względnie odstrasza większość drapieżników, a jej woń jest wyczuwalna na długo nawet po opuszczeniu jakiegoś miejsca.
Post został pochwalony 0 razy
|
|