 |
|
 |
|
Yelonek
Ranald's middle finger
Dołączył: 26 Maj 2007
Posty: 1695
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
|
 |
|
 |
|
Wysłany: Nie 23:01, 16 Lut 2020 Temat postu: |
|
|
Kaleth
Mistrz zaklinaczy skinął głową.
- Mogę przystać na taką propozycję. Zaznaczam, że to może potrwać. Jak sami mówicie, wynika z tego że młot aktywuje spaczeń, a nie go niweluje. Znaczy to więc, że potrzebuję nie tylko zrozumieć mechanikę działania zaklęcia, ale i jego przeciwieństwa bądź składowych. To zarówno kwestia uwagi jak i szczęścia. Może to zająć kwadrans, albo dekadę.
Odpiął mieszek i przesypał do ręki Strażnika wyznaczoną liczbę monet.
Zapytany o zabezpieczenie urny, Mistrz spojrzał podejrzliwie na zaprezentowaną mu skrzynię przewiązaną sznurem z węzłem zalakowanym pieczęcią strażniczą.
- Nie wiem czyje prochy są tak ważne by chować urnę tak zaciekle, ale wydaje mi się to wystarczającym rozwiązaniem. Mogę zaproponować jedynie glif magicznego alarmu, który poinformuje właściciela, jeśli ktokolwiek otworzy wieko.
Gorr krzątał się w pobliżu okrętu. Gdy otrzymał polecenie, najpierw dał wyraz zniechęcenia, jednak po chwili zatliła się w nim iskierka ciekawości.
- Gorr?
Wyzwoleńca nie musiał szukać. Człowiek stał oparty o reling na górnym pokładzie i patrząc na morze w zamyśleniu palił liść szaleństwa.
Zaklinaczka zwinęła swój stragan. Kalethowi przypomniało się, że przecież targ jest czynny do południa.
Daz
Muskat ścisnął dłoń na pożegnanie.
- Mam nadzieję, że się spotkamy. Ja w planach jednak mam skosztować najpierw kultowych rozrywek - puścił oko.
Ariadne
- Targ już zamknięty - przypomniała Polin. - Pożyczę od Desuy po nabożeństwie, nie powinna protestować. A jeśli nie, to z rana wezmę coś po taniości.
Missisi i Melva spojrzały po sobie, następnie wzruszyły ramionami.
- Tak jest. - odparły, acz bez przekonania. Najwyraźniej nie do końca wierzyły w nowe metody.
Zaklinacz zamyślił się.
- Sądzę, że moja pracownica potrafi stworzyć taki pierścień. A przynajmniej w stopniu, umożliwiającym telepacie swobodną komunikację z pozostałymi. Proponuję zajrzeć do niej rano.
Drummond była widocznie wstawiona, ale przytomna. Oczy lekko się jej rozjeżdżały a pachniała znajomym zapachem liścia szaleństwa. Kiwnęła głową z uśmiechem słysząc propozycję.
- Wyśmienity pomysł Kapłanko, ale na rano. Dziś niech Serena się tym martwi. Ja biorę wolne. W tej kiecce mnie na mieście jeszcze nie widzieli - dumnie zakręciła się prezentując nowy fatałaszek od kapitana. - Wy też niczego sobie. - obeszła Ariadne dookoła oglądając i chwaląc odzienie. - Muszę częściej z wami chodzić na te "bankiety". I dopaść jakieś perfumy, bo paru mi dało do zrozumienia, że śmierdzę ryb... kharibdyssem.
Wszyscy
Nabożeństwo odbywało się w głównej sali zamku, pospiesznie uprzątniętej po wydarzeniach wielokrotności dnia poprzedniego. Nawy i transept pełne były wierzących mieszkańców, ale przybyła też znakomita większość załogantów Dumy i Lipali. Gorr i Grizzele postanowili nie wpychać się dalej niż za kruchtę, ale Gustaf wraz z Felią stali wręcz w pierwszym rzędzie.
Z zakrystii wyszła Desua wraz z dwojgiem akolitów i stanęła na środku prezbiterium. Odczekała aż ucichną wszelkie rozmowy i spojrzała po swoich pomocnikach. Z trojga ich gardeł wydarł się przeszywający krzyk furii, od którego niektórzy wierni cofnęli się o pół kroku. Po chwili tłuszcza odpowiedziała im chóralnym okrzykiem wojennym wkładając weń wszystkie swoje siły.
Ariadne i Kaleth znali ten zwyczaj- sięgał pierwszych obrzędów ku czci Khaine'a, ku którego chwale prezentowano swoje wojenne oblicza. Całość powtórzono trzykrotnie, aż niektórzy poczerwienieli na twarzy lub złapali zadyszkę.
- Życie jest walką, mawiają niektórzy, jednak nie rozumieją swych słów, dopóki śmierć nie położy kresu ich wysiłkom. Wtedy dopiero zostają oświeceni, że walka, tak jak ich życie, zostało przegrane. Niektórzy w swej ignorancji wręcz unikają walki, byle tylko ich życie trwało dłużej, byle było spokojne. W swej głupocie nie rozumieją, że gdyby wszyscy tak postępowali, obrócilibyśmy się w proch, jeden po drugim. Zaślepieni bezpiecznym hedonizmem pałają wstrętem do tych, co zasmakowali krwi, a ciała wzmocnili bliznami. My głupcami nie jesteśmy. My, zawierzając Khaine'owi, wiemy że bezpieczeństwo jest brakiem wroga. Że hedonizm jest nagrodą. Że miłosierdzie jest błędem, który wybaczony nie będzie, a ze zdwojoną siłą wykorzystany niczym wbijany w plecy sztylet.
Desua zeszła z prezbiterium i wkroczyła w tłum, który rozstępował się przed nią na boki.
- Nawet wśród nas, są tacy, co wątpią w Khaine'a. Co wychodzą z założenia, że to co robimy jest złe. Że to rzeź na bezbronnych, że niczym nie różnimy się od wyznawców chaosu. Że lepiej unieszkodliwić wroga i pozostawić go w takim stanie, bo nie będzie w stanie nic nam zrobić. Spytam was więc... ZAPOMNIELIŚCIE?! - krzyknęła.
Kilka osób mruknęło.
- Asurowie zrobili ten błąd. Chcieli nas wyrżnąć w pień, ale potem okazali miłosierdzie. Wyznając Khaine'a porzucili jego dogmaty. Myśleli, że zostawiając nas przy życiu, okażą wyższość. Upodlą nas i zezwierzęcą. Że my, biedni Druchii nie podniesiemy ręki na swych braci... Tak, braci. Tak nas nazywali, okazując znieważającą łaskę i mieniąc się naszymi Panami z Ulthuanu. Więc pytam was. Do czego prowadzi miłosierdzie?
- Do zemsty! - krzyknęło kilka osób z tłumu.
- Właśnie! Zemsty! - kontynuowała Desua, widocznie przyspieszając swoje słowa. - Khaine widział jak ich rody oddalają się od tego, co było pisane elfom. Widział, jak spoczywanie na laurach rozmiękcza im skórę. Widział, że sami stają się ofiarami, które klękną przed chaosem. A to w nas tlił się żar. Żar, który rozniecił pożar ogarniający świat. Przez naszą pogoń za zemstą jesteśmy panami Naggarothu. Władamy północnymi pustkowiami. Nikt nie jest w stanie sprostać naszym flotom królującym na oceanach. Czy my łkamy, że nadciąga chaos?
- Nie!
- Czy nam straszne szczury spod ziemi?
- Nie!
- Czy uginamy się przed ludźmi?
- Nie!
- Lękamy się nieumarłych?
- Nie!
Desua przebyła w trakcie swych słów całą nawę docierając do Gorra i Grizzele. Spojrzała na nich i skinęła im.
- Mamy dziś wśród nas nie tylko druchii. Są z nami też ludzie, norskanie i półkrew. Oni też wyznają Khaine'a i walczą za naszą sprawę. Sami ich posłuchajcie. - wskazała na Gorra.
- Gor! - norskanin uniósł pięść.
- Opowiedz swą historię - ponagliła go Desua. Grizzele zacisnęła usta i odwróciłą twarz walcząc ze śmiechem.
- Gor?
Desua przewróciła oczami.
- A twoja, półelfko?
Grizzele spoważniała. Chciała pokręcił głową, ale wzrok Desuy ją powstrzymał.
- Mi miłosierdzia nie okazano. - odezwała się wywołując zdziwienie prowadzącej. - Mnie zmieniono w zabawkę. Oddano jak niewolnicę, którą nie byłam. Wszystko co osiągnęłam zostało przeze mnie wydrapane własnymi paznokciami albo wygryzione zębami. Aż trafiłam pośród druchii - zawiesiła na chwilę głos.
- Widzicie? Wśród naszych...
- Nie skończyłam - ucięła Grizzele. Desua nieomal zabiła ją spojrzeniem. - Trafiłam pośród druchii, gdzie zrozumiałam, że jesteście jeszcze bardziej popierdoleni.
W tłumie słyszalne było głośne wciąganie powietrza i pojedyncze przekleństwa.
- Pierdolicie o odwadze, zemście i odkupieniu, a wasze słowa ociekają jadem i fałszem nie mniej niż asurów czy ludzi. Patrzycie tylko jak wbić komuś nóż w plecy za odrobinę więcej władzy albo prestiżu, a sami zgubiliście drogę Khaine'a. To mi spróbuj wyjaśnić, panienko w szacie w zamkowej wieży.
Zapadła niezręczna cisza. Syndra szturchnęła Ariadne.
- Zaraz nas rozniosą... - szepnęła melodyjnie, jakby miał to być dowcip.
Post został pochwalony 0 razy
|
|