 |
|
 |
|
Yelonek
Ranald's middle finger
Dołączył: 26 Maj 2007
Posty: 1695
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
|
 |
|
 |
|
Wysłany: Nie 17:58, 10 Maj 2020 Temat postu: Intermission VI: Primogen |
|
|
[>> SOUNTRACK CLICK CLICK <<]
Przekroczenie granicy stref klimatycznych było nie tylko odczuwalne na skórze, ale i widoczne gołym okiem. Tam gdzie prądy morskie się spotykały, gdzie łączyły się dwa różne oceany, dało się to nawet wskazać palce.
Shifu założył nową uzdę pegazowi. Zwierze prychnęło z niezadowoleniem na nowy nabytek.
- Spokojnie, spokojnie. Wiem, że ciężkie, ale łeb ci ochroni - odezwał się treser. Norskańska przyłbica pasowała jak ulał, ale od teraz trzeba było uważać na machający łeb. Dwa ostrza przypominające rogi nosorożca na nozdrzach i pomiędzy ślepiami mogły zadać dotkliwe rany. Żmij o dziwo, najwyraźniej ufniejszy wobec tresera, pozwolił się ubrać bez protestów.
- Przekułem go zgodnie z prośbą - odezwał się do Kaletha. - Żeśmy się znielubili w trakcie, bo wyjmując poprzednią ukruszyłem gwóźdź. Kopyto narosło. Nie żebym mówił, że ktoś go zaniedbał, ale podkowy się wymienia co sześć tygodni. - mówiąc to okazał skrawki rogowe z kopyta. - Z harpią, tak jak i żmijem, sądzę że możemy spróbować loty bez smyczy. Ale tylko w spokojnych warunkach, bez ptactwa, syren i innych rozpraszaczy. Przynajmniej póki jesteśmy na wodzie, bo na lądzie to różnie może być.
- Wystąp kretynie! - wydarła się Missisi do dwuszeregu nowych niewolników. W pierwszym stało 8 kobiet, w drugim zaś 8 mężczyzn.
- Wystąp powiedziałam!
Sarge przysłonił twarz nową protezą nie chcąc tego oglądać.
- Co udajesz, że to nie do ciebie? - weszła w drugi szereg w połowie wysokości. - Jak się nazywasz niewolniku?
- J-j-j-jestem Birno, p-p-p-proszę p-p-pani...
- Gówno prawda! Jesteś Pizda! I nie mówi się "proszę pani" tylko Wiedźmo! W przedszkolu kurwa jesteś?
- Nie p-p-proszę Wiedźmy!
Sarge wkroczył z wyraźnym zdenerwowaniem.
- Padnij łazęgo. - rzuciła szybko wiedźma.
- Jeśli tak podstawowa rzecz - zaczął Sarge. - Jak w "lewo zwrot" jest waszym problemem, to rozumiem, że nadajecie się tylko na pokarm dla kharibdyssów. Wszyscy teraz grzecznie podniosą swoje, kurwa jedyne, lewe łapki.
Oddział zgrabnie podniósł ręce do góry.
- Następna, kurwa. - wyłowiła palcem z tłumu kolejną pomyłkę. - Dołącz do kolegi.
Sarge westchnął.
- To teraz wszyscy co zostali, zaczynają biec. Dookoła, po pokładzie. W trakcie, będzie na przemian podnosić lewą rączkę i krzyczeć "to jest moja lewa ręka", jak to zrobicie, podnosicie prawą i krzyczycie "to jest moja prawa ręka".
- Co się patrzycie? BIEG! - wydarła się Misisi.
- Kurwa, dwójkami! Dwójkami biec cymbały jedne! No, dobrze. Nie słysze was!
- To jest moja lewa ręka! - burknął tłum.
- Nie słyszę was!
- To jest moja prawa ręka! - krzyknęli.
- GŁOŚNIEJ!
- TO JEST MOJA LEWA RĘKA! - wydarł się chór.
- A wy, moje perełki - Sarge zwrócił się do leżących w padzie podpartym. - Pompujecie do momentu, aż ostatni z biegających opadnie z sił.
- TO JEST MOJA PRAWA RĘKA!
"Weterani" wśród niewolników oglądali spektakl z rozbawieniem. Nie wynikało to z poczucia jakiejś wyższości. Było to bardziej sentymentalne rozbawienie.
- TO JEST MOJA LEWA RĘKA!
- Głośniej pizdy! - podkręcała ich Missisi. - Tym krzykiem nawet kota nie przestraszycie!
- TO JEST MOJA PRAWA RĘKA!
- Oddział jest tak słaby, jak jego najsłabsze ogniwo - powiedział Sarge siadając na skrzynce przed pompującymi.
- TO JEST MOJA LEWA RĘKA!
- Najsłabsze ogniwa się albo usuwa...
- TO JEST MOJA PRAWA RĘKA!
- ... albo się je wzmacnia.
- TO JEST MOJA LEWA RĘKA!
- Następny się zajebał, kurwa mać - warknęła zażenowana Missisi.
- Zapraszam, mamy tu miejsce na środku.
- No! Ruchy, leć pompować. A reszta to co? Nie słyszę!
- TO JEST MOJA PRAWA RĘKA!
- Ktoś się zmęczył? - spytał Sarge biegających. - Bo tu u mnie mogą nogi odpocząć.
- Sarge was o coś pytał!
- NIE, PANIE OFICERZE, NIE!
- No patrzcie ich. W końcu się czegoś uczą.
- TO JEST MOJA LEWA RĘKA!
Na uboczu trenujących stała Grizelle, która pouczała swojego syna o właściwej postawie podczas trzymania drewnianego miecza. Chłopiec koślawie próbował przy tym wymachiwać imitacją broni. Ilekroć tracił skupienie, matka palcem wskazywała trenujących i groziła:
- Bo pójdziesz do nich biegać.
Meandrowanie wśród płytkiego wulkanicznego atolu, było trudniejsze, niż omijanie gigantycznych resztek niegdysiejszej powulkanicznej wyspy. Strome skały utrudniały wpływ Lipali, Dumy i Lantasha na tereny, gdzie miał być ukryty skarb Robespierre'a. Dopiero gdy miejsce w teorii zgadzało się z opisywanym przez dziennik, zdecydowano się opuścić szalupy ze zwiadowcami i odkrywcami, a także wysłać powietrzne rozpoznanie z pegazie w składzie Kapłanki i Piromanki.
Kilka godzin intensywnych poszukiwań motywowanych łatwych łupem, a także widniejącym na horyzoncie głodem przyniosła efekty. Oznajmiono znalezienie Miejsca.
Szeroka grota ukryta wśród skalnych meandrów umożliwiała swoją szerokością swobodne wpłynięcie wszystkich trzech okrętów, ale tego nie zrobiono. Wzburzona woda od lejących się z uszkodzonego sufitu wodospadów groziła roztrzaskaniem się burt o skały jaskini. Na środku tego podziemnego jeziorka znajdował się sprawca tych wszystkich uszkodzeń - gigantyczna, pokryta malunkami czaszka, która spadła przez sklepienie i zniszczyła całe nabrzeże. Ze sterty gruzu uformował się mały cypelek, na którym można było zacumować szalupy, ale część wybrała dokowanie przy pozbawionych pomostu resztkach ceglanego budynku.
Zwiad z powietrza objawił inną perspektywę. Winowajcą wodospadów były dwa ujścia rzek, który uformowały się w wyniku opadnięcia terenu. Woda nabierała prędkości i z impetem uderzała o znajdującą się poniżej taflę jeziorka, wypłukując sporadycznie po drodze kamienie brukowanego placu. Widok z góry może ukazywał piękno zrujnowanej świątyni, lecz uniemożliwiał szersze rozpoznanie ułożenia rzek. Gęstość lustryjskiej dżungli była niemałym zdziwieniem dla Kapłanki, nawykłej do północnej tundry.
- Ależ to będzie pięknie płonąć... - wyszeptała Polin.
- A taki pikny dok to musioł być - podsumował Remkel. - Syćko w pizdziec co się czaszka przez sufit spierdoliła. Żem wizioł już coś takowego, jeno to strop pod kuźnią się wziął i przegrzoł. Jak rozgrzanym metalem nie jebło, jak chłopa nie potopiło, jak baby nie wrzasły... No ale nauczka z tego była, o. Nie śpi się pod czymś co cię może zabić. Co nie, kapitanie? - rzucił ruchem głowy wskazując Drummond.
- Nie uda się nam tu dobrze zacumować nijak, przez te wodospady. Chyba nic tu po nas, bo przecież nie cofniemy kijem rzeki... - rzucił Bosch. Widząc spojrzenia Kaletha i Daza, oraz słysząc ich krótką wymianę zdań o organizowaniu zwiadu tropem koryt rzecznych, westchnął. - A jednak codziennie można się zaskoczyć.
W czasie gdy wysłano dwie drużyny na powierzchnię i uświadomiono podwładnych o nowym planie odbudowy miejsca, prace ruszyły pełną parą. Prawie wszyscy załoganci zostali zaprzęgnięci do poławiania ryb pod dowództwem Gustafa, ponieważ nie ryzykowano jeszcze zbieractwa lub polowań na nieznanym terenie.
- Khainie mój... - załamał się Gustaf nadzorując pracę. - Ja do mądrych liczyć się nigdy zamierzać nie miałem, ale chłopy... Na miłość pańską... Co wy z tą siecią robicie? To skomplikowane nie jest.... Daj, pokaż. Nie tak! Nie! Tak to zaraz drugiego utopisz... No co się dziwisz? Patrz, widzisz te troki? Jak na wzburzonej wodzie chcesz to utrzymać? I jeszcze w poprzek drugiej drugiej łodzi. Ściągniesz sieć, tego na łódce sznur złapnie, chlupnie chłopina w toń, krzyknąć nie zdoła nawet. Krzyczał ty kiedy z wodą w gardle? Nawet baba ci nie krzyknie jak dobrze wepchniesz, a co dopiero jak jezioro ci się wlewa. Żeś go utopił to się jorgniesz przy obiedzie, jak go lubiłeś, bo gęby nie będzie otworzyć do kogo. Albo jak go z siecią wyciągniesz. A ty co zęby suszysz w rytmie świńskiego kaszlu... Patrz co robisz! No job twoju mać. Sam to rozplątujesz... Cieszcie się, że ja tu was pilnuje, bo kapłanka to by zaraz z was ofiarę zrobiła i jeszcze przepraszała, że taka podła. Co? Że kapitan wami rządzi? Już żeś zapomniał jak mordę darł "brać się chłopcy, brać do pracy, pod nadzorem wrednej glacy"? Idź mu powiedz, że jaśnie zły pan Templariusz i Akolita Najwyższej Kapłanki Khaine'a jest be bo ci uwagę zwrócił, bo kurwa ryby złowić nie potrafisz. Idź i mu powiedz. No, czekam. Ciekawe co ci rzeknie. Że okrętowy idiota cię wyśmiał... Boże mój... No i czego focha stroisz. No już, dobrze. No nie rycz. Nie, nie jesteś głupszy ode mnie... WIOSŁO CI LECI! CYMBALE! ŁAP WIOSŁO!
W międzyczasie Imra i Dustoi rozpoczęli bliższą analizę gigantycznej czaszki.
- To jest idealnie odzwierciedlona czaszka elfa - oświadczyła Imra, gładząc dłońmi powierzchnię przedmiotu. - Mówię idealnie, bo jest wszystko. Każdy wyrostek kostny. I co więcej... jest... perfekcyjna. W sensie, bez skazy. Idealnie symetryczna.
-A rysunki te... - pochylił się mag. - Oui, widziałem już. W starych księgach historycznych, dotyczących teorii początku. Nie ukrywam, to jest moje faux pas, nie interesowało mnie to zbytnio, ale comme si comme ca jeszcze pamiętam. Są to ewidentne aluzje do planów przedwiecznych. W sensie, stworzycieli. Te same motywy przewijają się, mniej lub bardziej podobne, na wszystkich artefaktach jaszczurek.
- Ale te... - elfka wskazała palcem jakiś wzór. - Te są nasze. Prymitywne, nieostre, bez ozdobników... Ale widać je na naszych miejscach zapomnianego kultu. Część z nich widuje się jeszcze w asurańskich motywach, ale u nas już dawno chyba o nich zapomniano. A na pewno, ich znaczenia.
Oboje patrzyli na skonfundowani na znalezisko.
- Czy my właśnie patrzymy na miejsce stworzenia elfów? - spytał Dustoi.
- Albo jakiegoś projektu rasy... Albo po prostu elfi kult Przedwiecznych... Albo...
Chrząknięcie z wysokości pasa wybiło ich ze skupienia. Nowy nabytek pokładowy, krasnoludzka maruda, Thulgurim, patrzył na nich z pogardą.
- Zero szacunku dutelgi, zero szacunku. Jakbyście byli Dawi to by już was dawno skrócono o głowę. A potem by wykopano z grobu każdego wszystkie pokolenia wstecz, aż do tego kto pozostawił to miejsce zapomnieniu. I cały ród wpisano by do księgi uraz. Jak tak okazujecie szacunek swojemu primogenowi, to dziw bierze, żeśta się sami nie wykończyli w drodze do karmienia z cyca.
Krasnolud chrząknął, ale powstrzymał się od splunięcia w obliczu świętego miejsca. Odwrócił się poprawiając pas i oddalił mamrocząc coś pod nosem.
W tym czasie, powierzchniowe poszukiwania doprowadziły do ustalenia, że obie nici rzeki tworzące wodospadu, wywodzą się z jednej odnogi, odchodzącej z kolei od dużo szerszej i rwącej rzeki.
Po długich rozważaniach podjęto decyzję, by spowodować obniżenie poziomu wody głównej rzeki na wcześniejszym etapie, niż występuje jej odnoga kierująca się stronę jaskini. Kolejny etap dywagacji nad sposobem został przerwany przez Kapłankę, która zdecydowała się skorzystać ze swoich zdolności.
Stojąc długie minuty w skupieniu i koncentrując moc wywołała zniecierpliwienie wśród gapiów.
- Do tego czasu bym to już rozkopała i nawtykała beczek z prochem - szepnęła Naesalla.
Ariadne okiełznała posiadane mocy i, przy pomocy magicznego sztyletu, skierowała esencję w masywny nasyp. Pierwotnie było słychać tylko delikatne chrupnięcie. Potem kolejne. Potem dźwięk nasilał się niczym grzechoczące w metalowym kubku kamienie. Nasyp zaczął się osuwać drobnym piaskiem, który z czasem zmieniał się w kurz. W dół ruszyła lawina skruszonej na pył masy, natychmiast wypychana ciśnieniem wody. Gigantyczna połać terenu o wysokości i szerokości ponad 30 metrów zniknęła na przestrzeni kilku sekund, a rzeka wylewała teraz w dół zbocza w niezbadane głębiny dżungli.
W zaledwie kilka chwil poziom wody w rzece obniżył się drastycznie i, choć z racji rozpędu płynęła wciąż swoim głównym korytem, do samej odnogi wlewał się już zaledwie strumień. Żywioł o takiej sile był już do opanowania w formie prowizorycznej tamy, do której budowy natychmiast skierowano niewolników Kapłanki. W przybliżeniu, czas projektu podany przez nadzorujących inżynierów miał wynieść około półtora dnia. Podobny czasookres podali budowniczy montujący pontonowe nabrzeże w już dużo spokojniejszej atmosferze, gdy woda zamiast być rwącym wodospadem miotającym falami, była bardziej cieknącą rynną po dużym deszczu, tworzącą tęczę w promieniach słońca.
Równoległe do poprzednich wydarzeń wysłano dwie drużyny, których zadaniem było przepatrzeć wnętrze jaskini. W obawie przed pułapkami bądź innymi mieszkańcami, robiono to powoli.
- Prawdziwy labirynt - oznajmiła Missisi po wyjściu na świeże powietrze. Dziewczyna otrzepywała się z bardzo grubej warstwy białego pyłu. - Wszystko pokrywa sól. Grube warstwy, czasem na dwa palce. Jeśli ktokolwiek to był, to się dawno wyniósł z najbliższej okolicy, ale nie wiemy jak głębiej. Niektóre tunele na... - rozejrzała się próbując wskazać kierunek. - Cholera wie, w którą stronę. Tam na dole traci się orientację. Są tunele, które widać, że ciągną się dalej, ale puściły belki stropowe. Zresztą, wszystko tam przegniło. Nawet metal to już pomarańczowy złom, tylko do przetopienia.
- Była zbrojownia, kilka sypialni, jakiś większy pokój na kantynę chyba - dodała Melva, zdejmując prawie białą od soli maskę. Łysa głowa dziewczyny nie dała rady odwrócić uwagi od twarzy zmasakrowanej bliznami. - Oprócz tego kilka pomieszczeń bez łatwego do określenia celu. Jakieś stelaże i półki, jak magazynowe, ale cokolwiek tam było, dawno zgniło. No i pierdel. Nawet duży, ale wszystko zardzewiałe. Wygłodzony asur by kraty przegryzł.
- Większość korytarzy jest tak zrobiona, że miały dotrzeć tam - wiedźma wskazała czaszkę. - Do czegokolwiek tam było przynajmniej. Da się te tunele odgruzować, ale nie sądzę by cokolwiek się znalazło oprócz przejścia na czaszkę.
- Wiemy czym już jest? - spytała Siostra patrząc ciekawie swoimi żółtymi oczami.
- Mamy problem - oznajmił Remel czesząc brodę. - To, że ten czerep nam tu pirdulnął, to nie znaczy, że te resztki placu nad głową się za nim nie stęskniły. Jak nam brukiem po łbach sypać pocznie, to gwiazdy ujrzym i bez przychylaniami nam niebiosów.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Yelonek dnia Nie 19:03, 10 Maj 2020, w całości zmieniany 1 raz
|
|