 |
|
 |
|
Yelonek
Ranald's middle finger
Dołączył: 26 Maj 2007
Posty: 1695
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
|
 |
|
 |
|
Wysłany: Nie 22:47, 07 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Francois
Ludzi zaczynało się pojawiać coraz więcej, nie tylko na rynku, ale w ogóle w mieście. Główna ulica wręcz zamieniła się w jedną wielką kolejkę z wozami rolniczymi. Jedni próbowali się wepchnąć na rynek, inni rezygnowali sprzedając zwyczajnie z wozu i blokując cały ruch. Straż miejska jednak szybko się do nich dobierała psując im świąteczny nastrój i powiększając miejski budżet.
W tym całym rozgardiaszu coś mu przeszkadzało. Nie ludzie, nie atmosfera, coś w powietrzu. Czyżby to odzywał się jego najlepszy przyjaciel, szósty zmysł? Trzepot skrzydeł przebijający się ponad gwarem pogłębił jeszcze uczucie niepewności.
Idąc główną ulicą doszedł w końcu do gospody, pod którą majster głośno dawał reprymendę swoim robotnikom. Na szyldzie bard dostrzegł znaną już grupie wronę, wlepiającą lustrzany wzrok w patrzącego. O dziwo, zamiast poczuć się bardziej niepewnie, spojrzenie ptaka uspokoiło go. Nastrój poprawił się jeszcze bardziej, gdy ptak odleciał.
Wchodząc do karczmy i zmierzając do swojego pokoju, dostrzegł przed drzwiami łowcy prześliczną niewiastę, wdającą się z nim w dyskusję.
Marcus
Dziewczyna, na swój urokliwy sposób, zmarszczyła się słuchając odpowiedzi Marcusa. Bynajmniej nie z racji treści, lecz formy przekazu. Owinięcie bandażem całej szczęki nie wpływało pozytywnie na dykcję, toteż dziewczyna musiała się mocno skupiać by wszystko zrozumieć.
- Cóż, może pan przekazać, panie... Marcusie, prawda?
Francois & Marcus
- A to pewnie pan Francois, słynny bretoński bard, nie mylę się?
Poczekała aż chwilę się nadziwią jakim cudem są tak dobrze rozpoznawani.
- Proszę się nie dziwić - uśmiechnęła się szeroko, a oczy jej rozbłysły - Pracuję dla pana Lettermana, a konkretniej u pana Zygfryda. Ale gdzie moje maniery... Nazywam się Alina.
Podała dłoń obu jej rozmówcom.
- W sumie brak pana Xaviera w niczym nie powinien przeszkodzić, poza kilkoma pytaniami odnośnie jego konkretnej osoby. Inne, jeśli się panowie zgodzą, mogę zadać im. O ile poświęcicie mi chwilkę czasu. - oczka zrobiły się tak duże i okrągłe, iż na moment zaczęła przypominać małego szczeniaczka proszącego o kawałek mięska.
Xavier
Artur westchnął.
- Xavierze, jeśli mogę mówić na 'ty', specjalnie grasz na mojej czułej strunie? Wiesz już, że nie jestem szlachcicem z urodzenia. Znaczy jestem, ale ojciec nie był. Wiem o co ci chodzi, ale na pewnym poziomie inaczej się patrzy na życie. Mając status wyższy niż inni bierzesz tym samym na siebie odpowiedzialność za słabszych. I nie wykorzystuj moich słów przeciwko mnie, wiem jak to brzmi. Mam swój udział w dbaniu o dobrobyt miasta, ludzi ze slumsów albo, jak kto woli, plebsu. Wiele z pomysłów na zapewnienie im chociaż najmarniejszych zarobków wywodzą się z mojej głowy, w tym właśnie czyściciele. Smacznego, nawiasem mówiąc. Wracając, co mam według ciebie zrobić? Postawić straż na baczność i mają szukać jakiegoś zaginionego człowieka? Codziennie mają dziesiątki takich.
- Sigmarze, dopomóż! - wrzasnął ktoś z daleka.
- No i masz. Kolejny. - skrzywił się Artur.
Wspomniany ktoś okazał się być kobietą, a konkretnie żebraczką. Biegła wydzierając się i niosąc w rękach dziwny przedmiot, pokazując go wszystkim w około. Gdy zbliżyła się wystarczająco, niezidentyfikowany przedmiot został rozpoznany jako urwana ręka.
- Urwana ręka! - krzyknęła, jakby ktoś okazał się być niewidomy - Znalazłam dzisiaj szukając męża! Mordercy! Złodzieje! Potwory! Mąż wyszedł tylko spełnić obowiązek wobec miasta! Wyczyścić kanały! Obowiązek! I zamordowano go! Okradziono! On spełniał obowiązek wobec miasta, a miasto co? Już obowiązku pomocy jego żonie nie ma? No pytam się was, nie ma?!
Krąg gapiów pod ratuszem robił się coraz większy, a szepty i rozmowy coraz głośniejsze.
Artur van Graan skrzywił się i niemo spytał "no i co?"
Przypatrując się latającej dłoni Xavier dostrzegł kilka rzeczy.
Po pierwsze, ręka była prawa.
Po drugie, była definitywnie urwana w stawie łokciowym. Mięśnie i skóra były porozdzierane w różnych miejscach, a resztki kości były niemal nietknięte.
Po trzecie, na palcu serdecznym, w miejscu w którym prawdopodobnie była założona obrączka, teraz widoczna była sina obwódka.
Po czwarte, na zewnętrznej części dłoni widoczne było przebarwienie scalone niemal z brodawką. Prawdopodobnie po tym kobieta rozpoznała swojego męża.
W tym momencie z ratusza wyszedł strażnik. Szybko rozejrzał się po tłumie i zadał pytanie:
- Nie ma tam z wami Oliego?
Szybko został jednak zagłuszony przez ziejący nań wściekłością tłum za brak jakiegokolwiek współczucia.
Larysa
W końcu wolny od restrykcji, Kazan odłożył wszystkie sztućce za wyjątkiem widelca, rozparł łokcie na stole i jadł po swojsku jak chłop bez baby nad głową. Odrobinę przedobrzył bekając gromko, jednak sumienie nie dręczyło go zbytnio z tego powodu.
Słuchając instrukcji kiwał głową na znak, że rozumie, zaś powtarzanie za panią uznał za uwłaczające i tylko się skrzywił. Poprawił na sobie pancerz, pożegnał się i ruszył wykonać zadanie, podczas gdy szlachetnie urodzona otrzymała pełną balię gorącej wody. Balia aż parowała, jednak nie parzyła. Sylvia znała się na rzeczy, a przynajmniej Igor wiedział jak dogodzić kobiecie. Do pełni szczęścia przyniósł jeszcze kadzidełko, przez które Larysa zupełnie straciła poczucie czasu. Na tyle mocno, że Kazan zdążył wrócić, wejść do pokoju, osłupieć, wypowiedzieć 'oj' i natychmiast stanąć twarzą do kąta. Przezabawnie wyglądał ten zaprawiony w bojach kozak rumieniąc się przed swą panią a na wyciągniętej w bok ręce prezentując kupiony płaszcz.
- Wziąłem, jak panienka kazała. Jeszcze resztę dostałem.
Z wyciągniętego ramienia zwisał mu lniany, ciemnozielony płaszcz, a raczej peleryna bez rękawów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|